Mieszkając w Belgii lub tylko odwiedzając ją jako turysta możemy często usłyszeć, że Belgowie są określani mianem Bourgondiers. Ale co to tak naprawdę znaczy? I dlaczego na twarzach Belgów, zapytanych o to, od razu pojawia się uśmiech, a samo słowo wypowiadane jest przez nich z nieskrywaną dumą?

Kęs historii

Jak zawsze w przypadku próby znalezienia odpowiedzi na pytania nieoczywiste, trzeba zanurzyć się w mrokach historii, często już dawno zamierzchłych i szukać wskazówek w uwarunkowaniach historycznych, geograficznych i kulturowych. 

To, co dziś nazywamy tradycyjną kuchnią belgijską ma u swych podstaw zaskakujące połączenie rzymskiego wyrafinowania z germańską prostotą i nałożonego na to filtra francuskiej wystawności. Bowiem kiedy Rzymianie podbili region Belgica w 56 roku p.n.e., przywieźli ze sobą nie tylko swoją potęgę militarną, ale także miłość do dobrego jedzenia. Szybko dostrzegli potencjał żyznej gleby i przekształcili region w tętniący życiem ośrodek handlowy, a dzięki zaawansowanym technikom rolniczym i nowym uprawom, takim jak zboża, warzywa, zioła i owoce, na zawsze odmienili lokalną dietę. 

Z kolei zamieszkujące te tereny od wieków plemiona germańskie, były zwolennikami sycących, pożywnych potraw, a do perfekcji opanowali wędzenie, marynowanie i konserwowanie żywności. To wzajemne oddziaływanie wpływów sprawiło, że kuchnia belgijska, nawet w starożytności, znajdowała interesującą równowagę: z jednej strony nutę śródziemnomorskiego wyrafinowania, z drugiej – krzepiącą prostotę ludów północy. Gdy na to wszystko nałożyła się klisza renesansowych, kulinarnych rozkoszy rodem z Francji, kuchnia belgijska przeszła ostatnią, znaczącą metamorfozę. Na dworach władców Burgundzkich, którzy rządzili częścią Francji, ale także dzisiejszą Belgią, posiłki, które do tej pory miały za zadanie po prostu zaspokoić głód, stały się wystawnymi bankietami. 

A wszystko za sprawą luksusowych składników i egzotycznych przypraw, które pojawiły się w menu, a prezentacja i podanie urosły do rangi sztuki, czyniąc z każdej kolacji widowisko. I właśnie tu dochodzimy do sedna zagadnienia. 

Bourgondisch genieten

Typowy Bourgondier spożywa ponadprzeciętne ilości wina i piwa w porównaniu ze średnią europejską, je stosunkowo dużo i poświęca na to dużo czasu, a z mlekiem matki wyssał to, co określane jest mianem „Bourgondisch genieten”. Termin ten odnosi się do stylu życia Burgundów, którzy niegdyś znani byli z zamiłowania do jedzenia i wina, zaś spuściznę tego stylu życia można odnaleźć jeszcze wiele wieków później w dużej części Belgii i Holandii. 

Bowiem „Bourgondisch genieten” to coś więcej niż tylko delektowanie się jedzeniem, chodzi o doznanie całościowe: poświęcenie czasu na posiłek, cieszenie się towarzystwem wokół siebie i wdzięczność za jedzenie i ludzi.

O tym jak istotną rolę w życiu Belgów odgrywa jedzenie świadczą jednoznacznie liczby, z których można wysnuć wniosek, że w kwestii kulinarnej, belgijski uczeń przerósł francuskiego mistrza. Bo choć Francja pozostaje na pierwszym miejscu w świecie z ilością restauracji odznaczonych gwiazdkami Michelin, to jeśli weźmiemy pod uwagę ilość tych restauracji w przeliczeniu na mieszkańca, to Belgia zamyka podium, wyprzedzając Francję, plasującą się dopiero na szóstym miejscu (1. Szwajcaria 2. Luksemburg 3. Belgia 4. Malta 5. Hongkong SAR 6. Francja 7. Singapur 8 Islandia 9. Holandia 10. Włochy).  

Mechelen 

Do ciekawego eksperymentu doszło kilka lat temu w Mechelen, gdzie miasto zaprosiło do współpracy archeologa żywności, jak Jeroen Van Vaerenbergh lubi siebie nazywać. Wspólnie z Maartenem Van Essche, prowadzącym restaurację Magma, przygotowali kolację charytatywną, której menu w całości inspirowane było ustaleniami archeologicznymi dotyczącymi co jadła elita średniowiecza, burgundzkie damy i dżentelmeni, ale także zwykli ludzie w tamtych czasach w Mechelen. 

Wybitny kucharz przygotował niepowtarzalne menu, okraszone archeologicznym komentarzem dotyczącym historii powstawania dań, pochodzenia składników i związków z tym pięknym miastem. Kolejnym etapem były warsztaty cateringowe dla branży hotelarskiej prowadzone przez  Van Vaerenbergha, które zainspirowały kucharzy i pomogły im odważyć się eksperymentować z przyprawami i słodyczami w kuchni, ale też obudziły w nich chęć wypróbowywania różnych połączeń smakowych. W rezultacie szefowie kuchni w restauracjach w Mechelen, takich jak Tinèlle czy The Chick  dodają teraz do swoich menu połączenia smaków, które wcześniej nie przyszłyby im do głowy. 

Belgia rajem dla foodies

Mając na uwadze wszystko powyższe, nie dziwi bogata oferta muzealna poświęcona tematyce szeroko pojętego tematu jedzenia. Z powodu oczywistości i popularności, nie trzeba tu wspominać o muzeach frytek czy czekolady, zaś odrębnym tematem są muzea piwa, których ogromna liczba i bogata historia zasługują na osobne, obszerne omówienie. 

Ale jeśli już mówimy o trunkach, to pewnie niewielu wie, że w XIX wieku przeciętny Belg spożywał 9,5 litra ginu (jenever) i jest to wciąż jeden z popularniejszych napojów alkoholowych. W Hasselt znajduje się Muzeum Jenever, w którym można poznać historię jego powstawania, zapoznać się z technikami destylowania, a na koniec na własnej skórze sprawdzić smak tego charakterystycznego trunku w muzealnym barze. Warto zaznaczyć, że  Muzeum Jenever pełni funkcję centrum wiedzy, dzięki czemu regularnie odbywają się tam wystawy, koncerty, spacery z przewodnikiem czy warsztaty dla dzieci w wieku szkolnym (dotyczące m.in. wpływu alkoholu na ludzkie ciało).

Z kolei amatorzy słodkości nie mogą pominąć wizyty w Stroopfabriek (Fabryce Syropów) w Borgloon, w regionie Hageland, słynącym z rozległych sadów. Okolice te bez wątpienia koniecznie trzeba odwiedzić wiosną, kiedy ciągnące się po horyzont, kwitnące sady jabłkowe i gruszkowe są zjawiskowo piękne i niezwykle fotogeniczne. Ale także jesienią warto tu zajrzeć, by zapoznać się z ofertą muzeum, w którym można zobaczyć zabytkowe maszyny służące do pozyskiwania soku z owoców, dowiedzieć się o procesie destylacji czy ruszyć szlakiem i odkryć atrakcje specjalnie zaprojektowane dla dzieci. A na koniec posilić się regionalnymi przysmakami w bistro De Smaakfabriek czy zrobić zapasy w sklepiku znajdującym się przy recepcji. 

Interesującą propozycją jest również Bakkerijmuseum (Muzem Piekarnictwa) w Veurne. W tym przytulnym muzeum mieszczącym się w starym domu możesz dowiedzieć się wszystkiego o dawnym i współczesnym rzemiośle piekarniczym, począwszy od procesu przygotowania wypieków aż po ich sprzedaż. Regularnie odbywają się tu warsztaty pieczenia chleba, a w każdą środę można kupić świeżo upieczony chleb rzemieślniczy. 

Ale chleb to przecież nie wszystko, są jeszcze ciasta, ciastka, czekoladki, pierniki, lody, cukierki… Głód rozbudzony podczas wystawy można zaspokoić w  kawiarni muzealnej (dostępnej również bez wizyty w muzeum), gdzie można delektować się pysznymi, świeżymi wypiekami lub kanapką. Wybierając się tu z dziećmi, warto spędzić trochę czasu w ogrodzie muzealnym, w którym znajduje się niezwykły, naturalny plac zabaw dla dzieci.

Październik miesiącem owoców morza

Także ilość wydarzeń kulinarnych poświęconych tematyce jedzenia znajdujących się w Belgii może przyprawić o zawrót głowy. Październik już tradycyjnie jest „Miesiącem krewetki” w Nieuwpoort, bo to właśnie wtedy wypada szczyt połowu tego przysmaku. Władze miasta, we współpracy z rybakami, sprzedawcami i restauratorami przygotowali liczne atrakcje, dzięki którym będzie można na przykład wejść na pokład jednego z kutrów krewetkowych, wziąć udział w warsztatach lub konkursie obierania krewetek, skosztować przyrządzonych już owoców morza czy zakupić świeże i przygotować samodzielnie w domu. 11. i 25. października członkowie Spaanjaarbank zademonstrują jak samodzielnie łowić krewetki w płytkiej wodzie morskiej, bez łodzi czy konia.

A propos końskiego połowu krewetek, który od 2013 roku jest wpisany na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO – także w październiku przypadają ostatnie pokazy w tym roku w Koksijde (11, 25, 30.10.2025). Jeśli ktoś jeszcze nie widział na żywo tego wyjątkowego korowodu poławiaczy w charakterystycznych żółtych kapokach, dosiadających konie, które ciągną za sobą specjalnie skonstruowanie sieci z koszami – koniecznie powinien wykorzystać ostatnią w tym roku okazję. 

Październik może wydawać się miesiącem owoców morza, bowiem w wielu miejscach w kraju odbywać się będą lokalne Festiwale Małż (Mosselfeest), jak chociażby 19. października w Broechem, 17-18. października w Morstel czy 25-26. października w Londerzeel, podczas których wspólnie z innymi smakoszami tego tradycyjnego belgijskiego dania będzie można delektować się jego wyjątkowym smakiem. 

Zamiast więc z rozrzewnieniem patrzeć w stronę minionych wakacji i lata, warto wybrać się na pyszną ucztę, wziąć przykład z prawdziwych Bourgorniers i cieszyć się pysznym jedzeniem. Bez względu na to, w którym regionie Belgii. 

Sylwia Lichocka