W naszym ciele, a konkretnie w naszej pamięci komórkowej zapisane są wszystkie doznania począwszy od życia płodowego aż po chwilę obecną. Zarówno te przyjemne, czułe, delikatne, pełne miłości, jak i te bolesne, przynoszące lęk i cierpienie.
Jeśli mamy szczęście przychodząc na ten świat jako dziecko chciane, wyczekane i po prostu kochane to pierwszy dotyk matczynych rąk pozostanie w nas na zawsze w postaci dobrostanu, który będzie do nas wracał za każdym razem gdy trafimy w bezpieczne ramiona drugiego człowieka, przyjmującego nas takich jakimi jesteśmy. A jeśli szczęścia mamy nieco mniej to wszystkie zamrożone, wyparte, zepchnięte do niepamięci doznania zaczną się prędzej czy później ujawniać w postaci dolegliwości psychosomatycznych.
Ciało może chorować z zatrzymanych w nim emocji. Mówimy tu o chorobach autoimmunologicznych (autoagresywnych) jak Hashimoto, stwardnienie rozsiane, łysienie plackowate, łuszczyca, reumatoidalne zapalenie stawów czy cukrzyca typu pierwszego, ale nie tylko. To także bruksizm, napięciowe bóle głowy, sztywność kręgosłupa, problemy z jelitami. Jakże często doświadczamy chronicznego bólu z powodu trudnego, niewygodnego do przeżycia, czy też niechcianego uczucia zepchniętego gdzieś w głąb naszego organizmu.
Nie wszyscy jesteśmy świadomi tego, że podstawową potrzebą każdego organizmu jest z jednej strony dążenie do przyjemności, z drugiej zaś unikanie przykrości i bólu. I jeśli tych dwóch popędów nie zaspokoimy upomną się one prędzej czy później w postaci symptomów bólowych. I zanim się zastanowimy jak to się stało, że nagle, ni stąd ni zowąd zaczynamy poważnie chorować odpowiedzmy sobie najpierw na takie proste pytania: Czy odpoczywamy kiedy jesteśmy zmęczeni? Czy idziemy do łóżka kiedy morzy nas sen? Czy realizujemy potrzeby fizjologiczne wtedy kiedy ciało się ich domaga?
Niby nic takiego, ale ilu z nas zagonionych w pracy i codzienności, zajętych tysiącem ważniejszych spraw o tym nie pamięta? A ilu zdarzyło się zachorować w pierwszym dniu urlopu, kiedy to od dawna po długim okresie wytężonej pracy odpuściliśmy i organizm właśnie upomniał się o swoje? Znam wiele osób, dla których życie bez kalendarza wypełnionego po brzegi, odwołanie ważnego spotkania, przerwa na chorobę, zabieg operacyjny czy choćby kilka dni wolnego ot tak, po prostu, jest nie do pomyślenia.
A smutna prawda jest taka, że w dzisiejszym świecie już dawno przekroczyliśmy poziom, w którym jesteśmy w stanie opanować stres i zaczynamy podświadomie uciekać w ciało. Psychosomatyka ma to do siebie, że uderza w ten organ, który akurat jest w naszym organizmie najsłabszy. Najsłabszy u nas albo w poprzednich pokoleniach. Warto się przy tej okazji przyjrzeć chorobom, na które cierpią senioralni członkowie naszej rodziny, bo my także możemy na te lub zbliżone choroby zapaść.
Wszystko zaczyna się niewinnie, lecz często kiedy nasz mózg jeszcze daje radę, to organizm mówi „nie”. I tak różne organy „strajkują” w różnym czasie, a my odbywamy wędrówki po wyspecjalizowanych lekarzach, robimy badania, z których nic nie wychodzi. A z drugiej strony potrafimy zemdleć z nerwów, czy mieć atak padaczkowy, który padaczką wcale nie jest.
Ciało bardzo często somatyzuje chorobę duszy. Nieprzepracowaną traumę, nieprzeżytą żałobę, czy żal po rozstaniu. Próbuje symbolicznie ujawnić wszystkie bolesne tajemnice, które są emocjonalnym ciężarem i domagają się troski. Dolegliwości psychosomatyczne dotyczą fizyczności, ale są wzmacniane przez naszą pamięć komórkową i doznania. Można w tej sytuacji powiedzieć, że to, o czym milczy nasza podświadomość wykrzykują nam choroby. Zamiast jednak czekać na magiczne panaceum warto z czułością, wrażliwością i troską pochylić się nad własnym organizmem.
Tym, którym wysiada ciało świat oferuje cudowne specyfiki, do wyboru, do koloru. Magiczne witaminy, napoje energetyczne, leki przeciwbólowe, o alkoholu, narkotykach i innych używkach nie wspomnę. Ewentualnie antydepresanty. Kiedy te cudowne panacea nie przynoszą pożądanych rezultatów nasze zmęczone, poganiane i non stop musztrowane ciało zaczyna demonstrować coraz to nowe, nieprzyjemne symptomy.
A tymczasem rezygnacja z walki z samym sobą i próby reanimacji na siłę, zatrzymanie się w tym stanie niemocy, odszyfrowanie o co tak naprawdę chodzi to jedyny sposób by odzyskać moc i sprawność organizmu.
Praca terapeutyczna z dolegliwościami psychosomatycznymi to proces wieloetapowy i nie zawsze łatwy, ale uwalnia cierpiącą osobę z poczucia bezradności i zdania się na łaskę lub niełaskę lekarzy.
Celem zatrzymania emocji w ciele jest pokazanie się światu (ale też często próba zaprezentowania się samemu przed sobą) jako człowiek pogodny, wyrozumiały, nieprzewrażliwiony na swoim punkcie i generalnie świetnie sobie radzący w życiu. Nie uświadamiamy sobie jednak, że zupełnie nie musimy napinać mięśni i ciała aby poczuć swoją siłę. Że paradoksalnie to właśnie rozluźnione ciało jest spontaniczne, bardziej czujne i gotowe do reakcji. Rozluźnione mięśnie sprawiają, że tkanki są lepiej ukrwione i bardziej żywotne, a przez to i nasza kondycja psychiczna jest stabilniejsza.
Kiedy do mojego gabinetu trafia człowiek pogodzony ze swoją niemocą, ktoś kto nie oczekuje, że dam mu czarodziejski bacik, którym uda mu się pogonić samego siebie do aktywności, ale jasno i otwarcie mówi „dłużej nie dam rady, nie mam już więcej sił” to dla mnie jako psychologa jest dobry znak, że przestał walczyć z samym sobą, zmuszać się do czegoś, co nie jest jego i jest gotowy do zatrzymania, ale także głębokiej refleksji nad tym co się właśnie stało. Do tego, żeby wreszcie zacząć czuć. Bo czuć można jedynie w bezruchu, w chwilowej dezaktywacji i odcięciu się od wszystkiego, co na zewnątrz. Paradoksalnym jest, że bardzo wiele osób się tego chwilowego „wylogowania” z codzienności panicznie wręcz boi.
Jak wiele tracimy, jeśli nie czujemy, czy wręcz nie pozwalamy sobie poczuć wszystkiego, co dzieje się w nas, w naszej interakcji ze światem wie każdy, kto tłumi swoje emocje i kto spycha je w niebyt. Nie traktujmy swojego ciała jak przedmiotu, który zwraca uwagę dopiero wtedy, gdy się popsuje. Bo jedynie kwestią czasu jest, że ono w ten sposób użytkowane popsuje się z całą pewnością. Pod wpływem długotrwałego bólu zmieniają się sylwetka, chód, mimika twarzy, ciało traci swą naturalną spontaniczność. Przez lata lekceważone, zaczyna krzyczeć coraz głośniej, symptomy się przemieszczają i ból rozprzestrzenia się na pozostałe organy. Następuje rozdzielenie pomiędzy głowią, ciałem i sercem.
Pamiętajmy o tym, że nasz organizm był, jest i będzie świadkiem wszystkiego, czego doświadczyliśmy. Warto zatem mu zaufać, nie traktować jak wroga, którego ktoś lub coś ma ujarzmić. Zamiast więc zastanawiać się dlaczego Twoje ciało szwankuje, w najmniej odpowiednim momencie, posłuchaj co ma Ci ważnego do powiedzenia. Ciało jest mądre i prawie zawsze daje nam jasne sygnały, ale w codziennej gonitwie potrzebujemy przestrzeni mentalnej aby się w nie wsłuchać. Zróbmy dla siebie choć tyle. Pozwalając na zintegrowanie w naszym organizmie wszystkich uczuć jakich doświadczamy sprawiamy, że jesteśmy o krok bliżej do zdrowia zarówno mentalnego jak i fizycznego.
Aleksandra Szewczyk, psycholog