W Belgii tysiące ludzi zobaczyły niezidentyfikowane obiekty latające. Ich relacje potwierdzili eksperci, naukowcy, żandarmi i armia, która do zbadania podejrzanych zjawisk postanowiła poderwać myśliwce. Zagadkę udało się rozwiązać po latach, choć też nie do końca. To opowieść o belgijskiej fali UFO, które 35 lat temu z niewyjaśnionych przyczyn odwiedziło właśnie ten kraj.
Na początku były światła. Jak trzy stadionowe reflektory układające się w kształt trójkąta. Jak odwrócone do góry nogami niewielkie boisko zawieszone na wysokości stu metrów. W środku trójkąta pulsowała czerwono-pomarańczowa lampa, a ze zdumieniem obserwowali ten pokaz Heinrich Nicoll i Hubert von Montigny, żandarmi patrolujący drogę regionalną N68 pod Eupen, niedaleko granicy z Niemcami. Był wczesny wieczór 29 listopada 1989 r.
Funkcjonariusze podążają za obiektem przez kilkadziesiąt minut. Obserwację potwierdzają mieszkańcy okolicznych miejscowości, twierdzą że coś przeleciało tuż nad dachami ich domów. Nad jeziorem Gileppe pojawia się drugi trójkąt z reflektorami, a niektórzy dostrzegają na nim kopułę z prostokątnymi oknami. Nikomu nie udaje się jednak zrobić zdjęcia, które uwieczniłoby niecodzienne zjawisko.
Rusza dochodzenie, a gdy służby uruchamiają specjalny telefon dla świadków, nie nadążają z przyjmowaniem zgłoszeń. Cóż, same zaapelowały do obywateli, by patrzyli oni w górę, a ci im więcej patrzyli, tym więcej widzieli. Na przykład lampy dyskoteki, tzw. sky tracery. Wyglądało więc na to, że mgłę tajemnicy rozwieje w końcu proza życia i lepsza pogoda.
Aż do 30 marca 1990 r., gdy to znów żandarmi po zmroku ujrzeli serię jasnych punktów na niebie, a NATO-wski radar w Glons nie był w stanie jednoznacznie zinterpretować sygnałów. Oddelegowany na miejsce kapitan żandarmerii potwierdził obecność „świateł wielkości dużych i wyjątkowo jasnych gwiazd, stale zmieniających kolory, z czerwonego na niebieski, zielony, żółty i biały”. Jego relację potwierdziło później łącznie ponad 2600 Belgów, którzy złożyli pisemne oświadczenia.
Żarty się skończyły. Po północy z bazy w Beauvechain startują dwa F-16. Myśliwce kilka razy nawiązują kontakt radarowy z celami wskazanymi przez CRC Glons. Udaje im się go nawet namierzyć, ale w momencie lock-on UFO wykonuje niemożliwe akrobacje. W ciągu zaledwie dwóch sekund przyspiesza z 240 do 1770 km/h, równocześnie opadając z 2700 na 1500 metrów.
Piloci nie byli w stanie dostrzec, co właściwie ścigają, ale zapis jednego z radarów (drugi przez błąd pilota się nie zachował) stał się przedmiotem wojskowego śledztwa. W lipcu 1990 r. pułkownik Wilfried De Brouwer na konferencji prasowej oświadczył, iż „zachowanie obiektów było bardzo szczególne, a zmiany przyspieszenia i wysokości wykluczają hipotezę, że zaobserwowane UFO można pomylić z konwencjonalnymi samolotami”. Na podstawowe pytanie „co to było?” odpowiadał „nie wiemy”.
W tym czasie ufomania trwa już w Belgii w najlepsze. Na tamę przy zbiorniku Gileppe wędrują nocne pielgrzymki z kawą, zupą i kanapkami. Przez media przetacza się rewia ekspertów, na których tle bryluje Auguste Meessen, profesor fizyki na Uniwersytecie w Louvain-la-Neuve. Po własnej analizie dochodzi do wniosku, że „każdą inną hipotezę niż UFO można wykluczyć praktycznie w 100 proc.” I mówiąc o UFO, serio ma na myśli obcą cywilizację. Komentując niewyraźne zdjęcia z obywatelskich obserwacji, wskazuje na kosmiczne promieniowanie, które wymazało obraz z fotograficznej kliszy.
Profesor współpracuje z zespołem entuzjastów z SOBEPS, Belgijskiego Towarzystwa Badań Zjawisk Kosmicznych. Jego członkowie dostają zaproszenie do centrum kryzysowego zarządzanego przez wojsko. Wspólnie oblatują podejrzany obszar samolotem transportowym naszpikowanym kamerami i elektroniką. Tym razem nic nadzwyczajnego nie stwierdzają, sztab kryzysowy się rozchodzi.
UFO jednak powraca, teraz na okładkach już i krajowej, i międzynarodowej prasy. Latem 1990 r. publikuje ona ujawnione nagle zdjęcie wykonane na początku kwietnia, niecały tydzień po wielkim poruszeniu z końca marca. Dwudziestoletni Patrick Maréchal wybiegł wówczas z aparatem przed dom na przedmieściach Verviers zaalarmowany przez narzeczoną Sabine, która wyprowadzała psa. Tym razem obiekt nie promieniował na tyle, by zaburzyć ekspozycję.
Patrick utrwalił dokładnie to, co wcześniej wszyscy tylko opisywali: ciemny trójkąt z jasnobiałymi reflektorami w każdym rogu i czerwoną lampą pośrodku. Ruszyły kolejne analizy ekspertów. Profesor Meessen doszedł do wniosku, że zdjęcie jest autentyczne, a widoczne na nim smugi światła można przypisać strumieniom plazmy. Zaawansowana technologicznie konstrukcja miała emitować fale UV, niewidoczne gołym okiem, a zarejestrowane przez czułą kliszę.
W ślad ze Meessenem o niezwykłym charakterze zdjęcia wypowiadali się naukowcy związani z innymi ośrodkami akademickimi, z NASA oraz ESA. Były to zasłużone nazwiska w dziedzinie badań nad niezidentyfikowanymi obiektami latającymi. Wspomniany wcześniej pułkownik De Brouwer uznał fotografię za poszlakę, że pozaziemska maszyna naruszyła belgijską przestrzeń powietrzną.
Czy 35 lat później wiadomo co działo się na walońskim niebie w 1990 r.? Niezupełnie, choć znaków zapytania jest już znacznie mniej. W 2000 r. ekscentryczny wynalazca Michael Kuzmek oświadczył, że w krytycznym okresie eksperymentował z własnoręcznie skonstruowanymi balonami wypełnionymi helem, do których przymocował zdalnie sterowane trójkątne platformy. Później wycofał się z tego oświadczenia, co członkowie SOBEPS uznali za próbę uniknięcia konsekwencji prawnych. Słuch po Kuzmeku zaginął i wiadomo tyle, że dziś już nie żyje.
Z wojskowych akt dotyczących pościgu F-16 wynika, że w co najmniej trzech z dziesięciu przypadków radar pokładowy jednego z myśliwców za UFO wziął drugi samolot. Pozostałe echa można natomiast wytłumaczyć jako odbicie fal radarowych od warstw inwersji lub zwartych i wilgotnych mas powietrza. Zauważone punkty świetlne mogły być gwiazdami, biorąc pod uwagę panujące tamtej nocy warunki pogodowe.
Rejestracja nagłego pikowania w niesamowitym tempie zdaje się potwierdzać hipotezę o szwankującym systemie, co z kolei mogło skłonić armię do przekierowania uwagi na niewyjaśnione czynniki zewnętrzne. F-16 wciąż były względnie nowymi maszynami, pierwsze z nich Belgia odebrała w 1979 r. Takie usterki chwały im nie przynosiły.
Rację mieli wszyscy, którzy zastanawiali się czemu, gdy Patrick Maréchal robił zdjęcie pod Verviers, to obiekt zaobserwował tylko on oraz jego narzeczona. W 2011 r. Maréchal przyznał się przed kamerami telewizyjnymi do pranku. Razem z kolegą z pracy wycięli trójkąt ze styropianu, przymocowali żarówki, zawiesili na drzewie, rozhuśtali i rozpoczęli sesję fotograficzną. To tłumaczy dlaczego rzekomo wyszedł im tylko jeden kadr, a wszystkie inne poszły do śmieci.
Może w przypadku jednych zgłoszeń chodziło o potajemne testy eksperymentalnych dronów? A w innych może o sterowce, skoro jeden z żandarmów zeznał, że z tyłu trójkąta zauważył coś w rodzaju turbiny i usłyszał dźwięk wentylatora? A może po prostu o zwyczajne samoloty liniowe? Doniesienia o zagadkowych trójkątach światełek bardzo często okazują się samolotami pasażerskimi właśnie.
Tego typu doniesienia codziennie weryfikuje dzisiaj Belgisch UFO-Meldpunt (w Walonii zajmuje się tym COBEPS, następca SOBEPS). To główny punkt zgłoszeniowy, niegdyś zbywany uśmiechem politowania, a obecnie uznane ciało, nagradzane za pracę naukową, współpracujące z Instytutem Meteorologii oraz obserwatoriami astronomicznymi.
Pracę ułatwiają mu wszechobecne smartfony, bo im więcej materiału foto i wideo, tym łatwiej i szybciej o racjonalne wyjaśnienie. Co nie znaczy, że próśb o ekspertyzę ubywa. UFO-Meldpunt otrzymuje ich wciąż kilkaset rocznie. Wystarczy wypełnić formularz na stronie internetowej. Zanim to zrobicie, wyeliminujcie jednak opcje przedstawione na załączonej obok liście: balony, baloniki, dźwigi, owady, torebki foliowe, księżyc, słońce czy satelity Starlink wynoszone grupowo na orbitę i układające się w prawdziwą flotyllę statków kosmicznych.
Belgijskie centrum UFO wyjaśnia 99 proc. zgłoszeń. Co z tym jednym procentem? Twierdzą, że niewyjaśnione nie znaczy niewyjaśnialne.
Maciej Bochajczuk



