Geel – kolebka nowoczesnej psychiatrii

with Brak komentarzy
Czas czytania: 4 minut
W Belgii działa najstarsza terapeutyczna wspólnota w Europie. Mieszkańcy flamandzkiego Geel już w średniowieczu wypracowali wyjątkowy model opieki nad pacjentami z dolegliwościami psychiatrycznymi. Choć przepraszam, nikt od dawna nie nazywa ich pacjentami. To ewentualnie „goście” lub „pensjonariusze”, ale przede wszystkim członkowie rodzin.

Geel, położone niecałe 50 km na wschód od Antwerpii, to miasteczko jakich w Belgii setki. To właśnie ponoć tam szukała w VII w. schronienia niejaka Dymfna. Nastoletnia księżniczka uciekała z Irlandii przed owładniętym kazirodczymi zamiarami ojcem, który ostatecznie odnalazł i w przypływie szału ściął córkę. Tragiczna legenda nabrała rozgłosu w XIII w. i Dymfnę uznaną za patronkę umysłowo chorych. Z różnych stron Europy zaczęli oni ściągać do Geel, by odbyć dziewięciodniową pokutę i modlić się o zmycie domniemanego grzechu, czyli o uzdrowienie.

Ci, których stać było na podróż i nowennę, bardzo chcieli wierzyć w moc Świętej Dymfny, więc hojnie wspomagali kościół pod jej wezwaniem i odpłacali się lokalnej społeczności za wikt i opierunek. Wielu przedłużało pobyt, niektórzy zostawali na stałe, latami oczekując na łaskę pańską. Fama o cudownych właściwościach Geel niosła się, mieszkańcy przyjmowali coraz więcej pielgrzymów, których nigdzie indziej nie spotkałaby taka akceptacja. Gdy w 1410 r. w Walencji powstawał pierwszy szpital psychiatryczny, geelskie rodziny miały już co najmniej kilkudziesięcioletnie doświadczenie w domowej opiece nad pacjentami.

Pod kuratelą Kościoła system przetrwał stulecia. W 1850 r. parlament stosunkowo młodego państwa belgijskiego uchwalił jako jeden z pierwszych w Europie prawo dotyczące umysłowo chorych. Zaplecze pomocowe przejął publiczny szpital, zatrudnieni zostali psychiatrzy odpowiedzialni za wydzielone rejony. Od teraz goszczące rodziny otrzymywały ustawowo skromne wynagrodzenie, w zamian poddając się inspekcji i stosując do wytycznych lekarskich. Prawo dostroiło się do specyfiki „Kolonii Geel” (to potoczne określenie z tamtych czasów), która rozciągała się na dziesiątki gospodarstw – zupełnie inaczej niż w wyrastających wtedy wszędzie indziej gmachach izolujących chorych od reszty świata. Nota bene odsetek ucieczek z kolonii nie przekraczał 2 proc.

W 1902 r. Międzynarodowy Kongres Psychiatrii oficjalnie uhonorował „model geelski”, uznając go za wzór do naśladowania na całym świecie. Sto lat później podobne stanowisko zajęła Światowa Organizacja Zdrowia. W 2006 r. Publiczny Szpital Psychiatryczny w Geel zmienił nazwę na Publiczne Centrum Opieki Psychiatrycznej, kładąc nacisk na opiekę wspólnotową i ogół świadczeń, niekoniecznie medycznych. Za zmianami podążał język i pacjentów zaczęto określać mianem gości lub pensjonariuszy, podkreślając ich pozycję we wspólnocie, a nie stan zdrowia.

Przyjmowanie specjalnych gości stało się powszechnie i dumnie pielęgnowaną tradycją, przekazywaną kolejnym pokoleniom. W szczytowym okresie końca lat 30. ubiegłego wieku na 16 tys. mieszkańców przypadało niemal 4 tys. pensjonariuszy. Dzieci gospodarzy dorastały w przekonaniu, że choroba umysłowa nie jest ani powodem do strachu, ani do żartów. Z czasem przejmowały od rodziców inicjatywę w opiece nad „przyrodnimi” wujkami i ciociami.

Dzisiaj liczba podopiecznych nie przekracza 130. Wśród nich przeważają osoby z chronicznymi problemami takimi jak schizofrenia, PTSD, zaburzenia osobowości i nastroju oraz demencja. W porównaniu z przeszłością tylko mała część z nich cierpi na ograniczenia umysłowe. Większość gości jest w wieku emerytalnym, choć do Geel trafiają również dzieci. Warunkiem przyjęcia do rodziny jest pomyślne zakończenie ośmiotygodniowej obserwacji prowadzonej w lokalnym centrum psychiatrycznym. Goście muszą posiadać zdolność wyrażania uczuć, określony poziom komunikacji i niezależności. Osoby przemocowe, agresywne seksualnie oraz nadużywające substancji z zasady nie są przyjmowane.

Równolegle drobiazgowy screening przechodzą kandydaci na gospodarzy. Sprawdzana jest ich pozycja materialna i warunki mieszkaniowe, zaangażowanie wszystkich domowników, ich kartoteka oraz ewentualne przeciwskazania natury zdrowotnej. Od dawna praktycznym wymogiem w pomyślnym leczeniu psychiatrycznym jest również dostateczny dostęp do światła dziennego. Żeby było jasne – nikt nie otwiera swojego domu dla pieniędzy. Rodziny otrzymują raptem 20 euro za dzień opieki.

Połowa uczestników programu spędza czas w domu, a połowa pracuje w miejscowym centrum psychiatrycznym lub uczestniczy w terapii zajęciowej. Szeroka oferta obejmuje zakłady pracy chronionej, regularne etaty dla tych lepiej radzących sobie z odpowiedzialnością oraz warsztaty artystyczne dla autentycznie utalentowanych malarzy, rzeźbiarzy czy poetów. Po zajęciach wszyscy mogą pójść chociażby na belgijskie piwo, do kina lub gdziekolwiek indziej, gdzie bywają „zwykli” mieszkańcy. To właśnie z takiej pełnej integracji wykuło się powiedzenie „połowa Geel to wariaci, a reszta to pół-wariaci”, które dziś powtarza się tu z uśmiechem i dumą. Gdy zwiedzałem ośrodek psychiatryczny, to oprowadzały mnie po nim dwie eks-pacjentki (akurat dla nich określenie „pacjentka” nie stanowiło żadnego problemu).

Henck van Bilsen, holenderski psycholog kliniczny, naukowo zajmował się modelem geelskim i wśród jego najważniejszych zalet wymienił społeczną integrację, akceptację wspólnoty i normalizację. Ta ostatnia zakłada otoczenie normalnym zachowaniem, oczekiwaniami, zachętami i reakcjami, a wszystko to odbywa się w jednolitym „normalnym” środowisku. „Gdy pacjent zaczyna być częścią rodziny, odzyskuje tożsamość. Jest jej pełnoprawnym członkiem, może utrzymywać kontakt z dziećmi, wnukami, krewnymi. Zaczyna należeć do sieci społecznej, poznaje sąsiadów, znajomych, przyjaciół. Ma swoje domowe obowiązki, takie jak zmywanie naczyń, obieranie ziemniaków czy koszenie trawnika.” – pisał van Bilsen przed sześcioma laty.

W XX w. za wzorem Geel zaczęły podążać miejscowości z całego świata. Podobne wspólnoty mają długą tradycję w Holandii oraz Szkocji – z tej drugiej rozprzestrzenił się ruch Camphill, dziś obecny na wszystkich kontynentach. Umieszczanie osób z zaburzeniami psychicznymi w rodzinach stosuje się w Japonii, a nowojorski punkt zakwaterowania i wsparcia dla tego typu pacjentów nazywa się Geel Community Services. W Milwaukee coroczne spotkania organizacji na rzecz chorób umysłowych odbywają się pod nazwą „Festival of Geel”. Za belgijską granicą językową, w walońskim Lierneux okoliczne rodziny goszczą niemal setkę pensjonariuszy.

Uspołecznienie i deinstytucjonalizacja psychiatrii poszły w parze z postępem farmakologicznym. Od kilku dekad antydepresanty i antypsychotyki stanowią nieodłączny i skuteczny element terapii. Z jednej strony spadło więc zapotrzebowanie na długotrwałą gościnę, natomiast z drugiej znacząco ograniczyła się podaż. Tysiące pensjonariuszy, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu pomagały w pracach na roli i innych zadaniach fizycznych, dziś nie mogłyby w takim samym wymiarze uczestniczyć w lokalnej ekonomii ani też liczyć na całodobowe towarzystwo gospodarzy.

Skala gościny nie jest więc już ta sama, ale Geel pozostaje żywym symbolem przełomu w podejściu do osób, których umysł szwankował. Obecnie system opieki rodzinnej wchodzi w skład programu rehabilitacji przy Geelskim Centrum Psychiatrycznym, ale kultywuje go cała społeczność. Aktualni i byli pensjonariusze są trwałym elementem krajobrazu, a miejscowe szkoły, atelier artystyczne czy kuby sportowe ochoczo angażują się w programy edukacyjne i terapeutyczne.

Wielowiekowa tradycja umożliwiła zatarcie wciąż dość powszechnego na świecie stygmatu, bo jeśli w Geel problemy psychiczne są w ogóle stygmatyzowane, to wyłącznie w pozytywny sposób. Z początkiem kwietnia bieżącego roku Flandria złożyła wniosek do UNESCO o uznanie geelskiej opieki rodzinnej za kulturowe dziedzictwo niematerialne. Wszystko wskazuje zatem na to, że tradycja długo przetrwa nie tylko jako atrakcja z przewodników i motyw imprez okolicznościowych, lecz również, że będzie w praktyce podtrzymywana. Jak powiedziała mi Marleen, jedna ze wspomnianych przewodniczek, “Ktoś z problemami psychicznymi jest jak zmięta kartka papieru – można ją wygładzić, ale linie zagnieceń pozostaną.” Geel wciąż daje przykład jak dbać o to, by zagniecenia były jak najmniej widoczne.

Maciej Bochajczuk

 

Facebook