Konduktor musi uważać, czyli o belgijskich regułach językowych

Przypomnijmy: W grudniu zeszłego roku pewien konduktor, wchodząc do wagonu, wypowiedział radosne „Goeiedag! Bonjour!” i okazało się, że użył jednego słowa za dużo. Lub za wcześnie, bo pociąg w tym momencie znajdował się jeszcze na terenie jednojęzycznej Flandrii, tuż przed dwujęzyczną Brukselą, i podróżujący nim Flamand poczuł się urażony.

Sprawa obiegła światowe media jako belgijskie dziwactwo, ale największej sławy przysporzyła samemu konduktorowi Ilyassowi Albie, który nawet zaczął sprzedawać stosowny merchandise – kubki z podwójnym „dzień dobry”. 

W połowie lipca 2025 r. Stała Komisja Nadzoru Językowego zakończyła rozpatrywanie skargi dotkniętego bążurem pasażera i przyznała mu rację. Otóż faktycznie na tej części trasy obowiązuje wyłącznie język niderlandzki. Owszem, obsługa pociągu ma prawo pozwolić sobie na przejaw uprzejmości i użyć francuskiego, ale tylko wtedy, gdy w takim języku najpierw zwróci się do niej podróżujący. 

To tylko jedna z całego katalogu ustalonych jeszcze w latach 60. minionego wieku zasad językowych, które w fantastycznie ścisły, ale równocześnie kreatywny sposób zarządzają flamandzkimi, walońskimi i brukselskimi wrażliwościami. Najciekawsze z nich dotyczą właśnie Regionu Stołecznego Brukseli, gdzie świat frankofoński i niderlandzki się przenikają lub – jak kto woli –  zderzają. I tak:

  • Jeśli pociąg jedzie po Brukseli, komunikaty są wygłaszane zarówno w języku niderlandzkim, jak i francuskim, począwszy od języka ojczystego konduktora.
  • Z megafonów na Dworcu Północnym najpierw płyną zapowiedzi w niderlandzkim, a następnie francuskim. Na Dworcu Południowym – odwrotnie.
  • Bruksela Centralna to przypadek szczególny, nie tylko dlatego, że kilkanaście torów z innych stacji zwęża ona do zaledwie sześciu. W roku parzystym z głośników usłyszymy tam najpierw niderlandzki, a w roku nieparzystym – francuski.  
  • System lat parzystych i nieparzystych stosuje się również na stacjach metra.
  • Jeśli zaś chodzi o stronę wizualną, to każda brukselska stacja i przystanek mają swój numer porządkowy. Gdy jest on parzysty, to dla zmyłki i gimnastyki umysłu najpierw wyświetla się jego nazwa po francusku (zapowiedź dźwiękowa również).
  • Na przystankowych szyldach natomiast niderlandzka nazwa pisana jest kursywą, a francuska nie. 
  • Niespotykaną swobodą cieszy się w metrze granie na czekanie, bo na stacjach można usłyszeć piosenki praktycznie w każdym języku. Pod jednym tylko warunkiem – że akurat francusko- i niderlandzkojęzyczne utwory pozostaną w idealnej równowadze. 

Zachęcam więc do wyostrzenia słuchu i wzroku następnym razem, gdy będziecie poruszać się po belgijskiej stolicy. Nagle dostrzeżecie magiczny świat wzorów, poniesie was zbiorkomowa synestezja. 

Wspomniana wcześniej Komisja Nadzoru Językowego czuwa nad wzorów przestrzeganiem, udziela porad i rozpatruje skargi, choć nie jest sądem i nie nakłada sankcji. Organy państwowe mają za to obowiązek raportowania jaki bieg nadały jej opiniom i zaleceniom.

W zeszłym roku Komisja przyjęła ponad 200 skarg i 70 wniosków innej natury, głównie dotyczących kulejącej niderlandzkojęzycznej obsługi w urzędach, maili w niewłaściwym lub tylko jednym (czyt. francuskim) języku, braku wszystkich wersji językowych stron internetowych, mandatów i wezwań do ich zapłaty znów tylko we francuskim…

Jak się można spodziewać Nadzór Językowy jest ulubionym adresatem owych superczujnych jednostek, które węszą zagrożenie w każdym niepoprawnym znaku i niedbale sformułowanym piśmie. Bo pamiętajmy, że przez pierwsze sto lat Królestwa Belgii język niderlandzki nie mógł liczyć na równoprawne traktowanie. Elity polityczne, akademickie, wojskowe, urzędnicze były frankofońskie, francuska wersja tekstów prawnych była jedyną obowiązującą, rozprawy sądowe i lekcje w szkołach średnich odbywały się po francusku. A z czasem walka z dyskryminacją języka stała się dla wielu Flamandów symbolem dążeń o pełną niezależność regionu.

Tak więc pewnego radnego miasta Lier zbulwersował niedawno dopisek „nie dotyczy rowerów” przy znaku zakazu wjazdu. Dopisek był dwujęzyczny, więc radny wymógł natychmiastowe zastąpienie go tabliczką z jedną, niderlandzką wersją. 

W gminie Ronse, która leży na granicy między Flandrią a Walonią i gwarantuje szereg udogodnień dla mniejszości francuskojęzycznej, ktoś doniósł, że gdy na peron dworca patrzy się pod określonym kątem, to widoczna jest tylko francuskojęzyczna nazwa Renaix. Akurat tę skargę Komisja Nadzoru Językowego uznała za bezpodstawną. 

Całkiem poważne i całkiem regularne są jednak skargi na pogotowie ratunkowe. Dwa lata temu w podbrukselskim, a więc flamandzkim Roosdaal zmarł 11-miesięczny Cisse. Obsługa wezwanej karetki po niderlandzku nie mówiła, podobnie jak pracownicy ostrego dyżuru szpitala w Brukseli, do którego przewieziono chłopca. Zdesperowani rodzice szukali wyjaśnienia tragedii, posiłkując się własną znajomością języków obcych. Na gorąco zaoferowano im… francuskojęzyczną pomoc psychologiczną. 

I na to jest przepis: pacjent ma prawo poprosić o przewiezienie do szpitala z personelem posługującym się biegle wybranym językiem pod warunkiem, że szpital ten leży nie więcej niż 12 minut od najbliższej placówki. Ratownicy z różnych względów mogą odmówić spełnienia życzenia, ale problemem wciąż pozostaje niedostateczna znajomość niderlandzkiego przez wszelkie brukselskie służby. Swego czasu w błahej sprawie zagaiłem w stolicy policjantkę po niderlandzku, a ona z przepraszającym uśmiechem zaproponowała przejście na angielski. 

Na koniec spieszę donieść, że uprzejmy dwujęzyczny konduktor konsekwencji służbowych nie poniósł, dzięki czemu wciąż można śledzić w mediach społecznościowych pracę Ilyassa Alby, poznawać ciekawostki o belgijskiej kolei, modele pociągów i architekturę dworców. 

Maciej Bochajczuk