One. Kobiety, matki, żony, opiekunki i organizatorki codzienności. Biją się z myślami lękając się o to jak sobie poradzą jeśli podejmą ostateczny krok jakim jest rozwód.
Latami zastraszane, zahukane, często odcięte od wszystkiego i wszystkich, którzy mogliby być choćby minimalnym źródłem wsparcia i ostoją normalności. Utwierdzane w przekonaniu, że nikogo już sobie nie znajdą i w tym jakie to są nieporadne, głupie i nieatrakcyjne. No kto by pomyślał, że On taką głupią, niezaradną sobie wziął i tyle lat przy Niej trwa. A One?
A One boją się o to jak sobie poradzą finansowo, czy znajdą mieszkanie, co powiedzą dzieciom, jakiego rodzaju argumentów użyje mąż w sądzie aby tylko ugrać to co chce. Przerażone kosztami adwokatów, tłumaczy przysięgłych, sądów, w wielu przypadkach wizją żenująco wręcz niskich alimentów i stanięciem w obliczu całkiem nowej, wcześniej nieznanej sobie sytuacji. A co jest wręcz nieprawdopodobne i zarazem godne najwyższego szacunku to fakt, że dokładnie te same kobiety znakomicie radzą sobie w pracy, cudownie opiekują się dziećmi, starszymi rodzicami, ogarniają wydatki, podatki, faktury, zakupy, szkoły, lekarza i milion innych codziennych spraw.
Tak, to są naprawdę te same dziewczyny. Mąż raz pieniądze da, raz nie, raz pomoże w opłatach, a raz nie, a Ona jakimś magicznym dosłownie sposobem kupi, ogarnie, dorobi, zorganizuje, jeśli trzeba asfalt swoimi rękami zedrze i zadziała ponad własne siły aby dostarczyć, zadbać, spod ziemi wytrzasnąć. Nosem się przy tym ze zmęczenia podpiera, a mimo to się nie uskarża. Czasem, kiedy jest już bardzo źle bierze leki na depresję, na nerwicę, na stany lękowe, na sen i dalej wstaje do życia w trybie „muszę to jakoś przetrwać”.
Przychodzi jednak taki dzień gdy do Niej dochodzi, że dłużej tego nie wytrzyma. Że dziecko/dzieci w tym wszystkim tak bardzo cierpią, i że Jej utrzymywanie pełnej rodziny dla dobra małoletnich bardziej przypomina piekło aniżeli normalne życie. Często zresztą właśnie to dorastające dziecko zaczyna matkę motywować do tego aby odeszła. I że tak będzie lepiej. Że kiedyś doświadczą upragnionej normalności. Że doświadczą spokojnego dnia i spokojnej nocy bez krzyków, przemocy, trzaskania drzwiami, alkoholu, narkotyków, wyzwisk, obelg i wszelkich innych form poniżania.
Nie zliczę ile jako praktykujący od ponad dwudziestu lat psycholog przeczytałam setek smsów w stylu „ty kurwo, szmato, dziwko, jesteś suką, a nie matką, odbiorę ci dziecko, zdechniesz beze mnie, zgnijesz, zniszczę ci życie, porwę dziecko”. Standardowo zdarzają się także groźby i szantaże, że Pan mąż odbierze sobie życie, albo że odbierze życie ich wspólnemu dziecku. I tak, te kobiety się panicznie boją. One są tak zastraszone, że w bardzo wielu przypadkach powodowane lękiem nie zgłaszają wszystkich tych sytuacji na policję.
Dlaczego? Boją się odwetu ze strony męża i tego co je i ich wspólne dzieci spotka. Bo najczęściej narzędziem w tej walce stają się dzieci. Byli małżonkowie mszczą się jak tylko mogą nie realizując z nimi kontaktów, nie płacąc alimentów, przekupując dzieci prezentami, obwiniając o rozpad rodziny, albo o zdrady, kłamiąc na temat matek i oczerniając Je w oczach dzieci rujnując tym samym autorytet rodzicielki.
Ogromna większość rozwodów to historie o nękaniu, zastraszaniu, szantażowaniu, o przemocy psychicznej, ekonomicznej i emocjonalnej. Takiej, którą trudno udowodnić i która wymyka się kodeksom. To granie dziećmi w akcie zemsty, goryczy i upokorzenia tym, że Ona po latach doświadczania przemocy i wszelkiej maści upokorzeń śmiała odejść, że się odważyła zawalczyć o siebie. To nękanie, stalking, zniesławianie, przychodzenie pod miejsce pracy, stanie pod oknem czy pod szkołą dziecka, gdzie nauczyciel często musi odprowadzać dziecko za rękę pod bramę i przekazać Je w ręce matki, ponieważ boi się Ono samo wyjść z budynku. To walka z matką dziecka o opiekę naprzemienną tylko po to aby nie płacić alimentów. I to w sytuacji, kiedy ojciec wcześniej nigdy dzieckiem się nie interesował i nie uczestniczył w Jego życiu. To ukrywanie zarobków, zaniżanie ich czy wręcz wykazywanie w sądzie zerowych dochodów.
Często siada u mnie w gabinecie kobieta, która po latach cierpienia wciąż nie może uwolnić się z toksycznej relacji i mówi, że tak w zasadzie to wolałaby aby mąż Ją uderzył, bo wtedy byłby chociaż jakiś ślad i w końcu może wymiar sprawiedliwości by zareagował. A przemoc emocjonalna jest bardzo subtelna, rozwija się powoli, malutkimi kroczkami. Przypomina gotowanie żaby. Gdyby żabę wrzucić do zbyt gorącej lub zbyt zimnej wody, to ona walcząc o życie wyskoczy. Natomiast jeśli włoży się ją do naczynia , w którym woda jest dla niej neutralna i bardzo powolutku tę wodę podgrzewa, to żaba nie jest w stanie wyczuć momentu, w którym sytuacja staje się niebezpieczna i pod koniec będzie tak wyczerpana, że zostanie w tym naczyniu aż do jej ugotowania. I tak się dzieje z niektórymi kobietami. Zdarza się i tak, że aby uciec od byłego męża nie widzą One innej możliwości jak podjęcie decyzji o ucieczce z kraju zamieszkania. I nie są to odosobnione przypadki.
Dla wielu osób rozwód to pierwsza poważna strata, jakiej doświadczają w życiu i nie umiejąc sobie z tym radzić, walą między oczy, szukają ukojenia swojego cierpienia w gniewie oraz zemście. Jeszcze trudniej sytuacja prezentuje się gdy kobieta rozwodzi się z mężczyzną zmagającym się z uzależnieniami, zaburzeniami osobowości czy cierpiącym na chorobę psychiczną. W narcystycznym zaburzeniu osobowości mężczyzna często traktuje rozpad związku instrumentalnie postrzegając go jako utratę kontroli i stratę własności, własności w postaci żony. I gdy Ta odchodzi On czerpie satysfakcję z bezinteresownej złośliwości stosując przemoc psychiczną ze zdwojoną mocą. Im Ona jest bardziej niedostępna, tym On ma na Jej punkcie większą obsesję. Podchodzi pod Jej pracę, miejsce zamieszkania, śledzi, szpieguje co Ona robi i z kim się spotyka.
Kobiety z którymi pracuję doświadczają przemocy od byłych małżonków, często cierpią na zespół stresu pourazowaego. Mówimy tu o trwających latami różnych sposobach nękania. I o bezradności, bo prawda jest taka, że na przemoc po rozwodzie nie mamy w naszym ustawodawstwie specjalnego paragrafu. Otoczenie i bliscy takiej zmaltretowanej emocjonalnie kobiety także niekoniecznie służą wsparciem mówiąc: „no ale przecież to Ty od Niego odeszłaś, to czego się teraz spodziewasz”. Bywa, że rodzina jest przeciw, bo nic nie wie o tym co się dzieje, że mąż ich córki czy siostry to człowiek przemocowy. A nie wie, bo ta kobieta przez lata kryła się z tym, co się dzieje w Jej domu. Najczęściej wstydziła się przyznać, że Jej życie wygląda zgoła inaczej niż na wspólnych zdjęciach z uroczystości rodzinnych.
Kobiety, bo to do Nich głównie kierowany jest dzisiejszy tekst, nie powinny z tego, czego doświadczają robić tabu. Powinny za to pójść po profesjonalną pomoc do specjalisty (psychologa, psychiatry, adwokata od spraw rodzinnych), za każdym razem kiedy sytuacja tego wymaga iść na policję i zrobić notatkę ze zdarzenia. Oczywiście nie zawsze są to rozwiązania idealne, ale w wielu przypadkach przedstawione w sądzie twarde dowody i dokumentacja pomagają kobiecie wyrwać się z matni piekła, z którym musi się mierzyć.
To niska samoocena i lęk trzymają kobiety w złych, toksycznych małżeństwach. Kiedy kobieta nie wierzy w siebie, nie wierzy w to, że da sobie radę i na dodatek nie dostanie wsparcia bliskich (bywa w życiu i tak, że Ona tych bliskich nie ma) to może nie znaleźć na podjęcie takiego kroku wystarczającej odwagi. Lęk sprawia, że myślenie staje się tunelowe i ta kobieta nie widzi szerzej możliwości jakie się przed Nią otworzą w chwili uwolnienia się z opresyjnej relacji.
Fakt, że rozstań i rozwodów jest coraz więcej nie oznacza, że cierpimy mniej. Albo że coraz lepiej radzimy sobie z rozpadem więzi. Nie, nie radzimy sobie. Nie czujmy się jednak zobowiązane do trwania w związku, który nas i nasze dzieci wyniszcza. Nie warto i żadnej kobiecie nie polecam decydować się na bycie w relacji z kimś, byle tylko nie być samej. To próżna nadzieja na lepsze życie. Znacznie zdrowiej jest pożegnać się z iluzją, że On się kiedyś zmieni, a wesprzeć wiarą, nadzieją oraz miłością nie Jego, a Siebie.
Aleksandra Szewczyk, psycholog