Jest to nasze pierwsze spotkanie w – już nie tak nowym – 2019 roku. Z tej okazji życzę Szanownej Osobie Czytającej dopatrzenia się śladów poczucia humoru w „Słowie o…”, tudzież życzę wyrozumiałości dla ślizgania się tutaj po powierzchni zagadnień, bowiem zbyt głęboka ciekawość jest pierwszym stopniem…
A cóż nas napędza? – Ciekawość właśnie. A niełatwym zadaniem osoby piszącej jest rozbudzenie ciekawości (co będzie dalej?) no i potem – bagatela – jej zaspokojenie.
Oto teraz nastąpi żonglerka balonami słów bez znaczenia, z których jeden niby-balon to kamlot ukryty w różowym niby-lateksowym kawałku podejrzliwości.
Trik polega na tym, żeby ten właśnie balonik nie spadł żonglerowi na głowę.
Ciekawość… co nas ciekawi najbardziej? Oczywiście, my sami, w różnych kontekstach.
Bo przecież każdy jest zainteresowany sobą, tylko ja jestem zainteresowany mną.
Kontekst pierwszy
– Zainteresowanie sobą na tle innych ludzi – czasami ma charakter instrumentalny, czyli służy sprawdzeniu, czy aby komuś nie dzieje się lepiej, niż mnie, w zakresie zajmowanej pozycji społecznej i płynącego z niej społecznego podziwu. Wyjątkiem są osoby znane (celebrytami zwane) które czasem podziwiamy za ich dokonania w różnych dziedzinach: sport, sztuka, polityka, nauka itd., a czasem za ich wyglądanie… w lustrze. Podziwiamy ich z czystej życzliwości bez zazdrości, gdyż na skrzydłach rozmarzenia identyfikujemy się z nimi (że niby ona/on, to ja – a kto by sam sobie źle życzył).
Wtedy w naszej wyobraźni budzimy się z wieńcem laurowym na głowie, otrzymanym za nasze dokonania służące całej ludzkości, jesteśmy uczesani i w pełnym makijażu, gotowi, by obdarzyć świat i nasze „skromne” domostwo promiennym i odpowiednio białym uśmiechem wyrażającym skromność z nutką zażenowania faktem, że to wszystko nam się należy. On robi śniadanie i zawozi dzieci do szkoły nowiutkim bentleyem, potem jedzie odcinać kupony od swojej sławy, a ona rozpuszcza włosy i zasiada do swojej pierwszej kawy. Następnie sięga po telefon z limitowanej serii. – No cześć, co nowego? – Patrzy na wielki ogród przez panoramiczne przesuwne drzwi i mówi do koleżanki. – Nie, dzisiaj nie będę przycinała kwiatów. Jestem zmęczona. Wybieram się na zakupy. Ty też? No to w tej samej kawiarni. Pa!
Oczywiście scenariusz może być odwrotny, wtedy ona odcina kupony, a on chodzi do sklepu.
Kontekst drugi
– Czyli finansowy – najczęściej sprowadza się do porównania stanów. Jeśli oni mają lepszy zestaw dóbr materialnych, to znaczy, że mają więcej kasy. A skąd mają? Bo ja od rana do wieczora… i dogonić nie mogę. A oni znowu w styczniu mają lekko żółtawą tropikalną opaleniznę. Jasny gwint! Chyba znowu wezmę pożyczkę!
Kontekst trzeci
Bywa, że patrzymy na nasze samopoczucie w kontekście czynnika jednoczącego nas z grupą społeczną, do której nas przypisano z urodzenia lub z powodów zewnętrznych, lub też sami uważamy, że do niej należymy. Albo inni myślą, że należymy, ale nie należymy.
Jeśli czynnikiem jednoczącym jest muzyka reggae, wtedy wszyscy są szczęśliwi i podrygują w jej rytm, co absorbuje na tyle, że rozmyślania o przyziemnych sprawach bytu oraz troska o innych odkładane są na później.
Jeśli czynnikiem spajającym jest wzajemna życzliwość i interes wspólnoty, wtedy hałasu nie ma i można pomyśleć o innych.
Że co? Że muzyka to nie hałas? Oczywiście, że nie, ale tylko do pewnych granic głośności, no i jeśli ktoś nie jest wbrew woli skazany na jej słuchanie np. zza ściany lub z czyjegoś ogrodu. Boom-boxów już się przy uchu nie nosi, bo na szczęście teraz do smartfona podłącza się słuchawki, więc muzyka dociera bezpośrednio do mózgu, a uszy służą tylko do umocowania słuchawek.
Nawet jeśli ze smartfona nie dobiega muzyka reggae tylko jakaś inna, albo nie dobiega żadna muzyka, tylko obrazy, ruchome bądź stojące, to też jest element łącząco spajający określoną grupę ludzi czyli użytkowników smartfonów. Ale… Czy aby na pewno spaja?
Ups! To zgrzytnięcie w naszej głowie to nasze prywatne…
Eureka
Okazuje się bowiem, że – pomimo setek SMS-ów – nie odczuwamy osobistych więzi z innymi posiadaczami tych cudownych urządzeń. Jesteśmy raczej w sytuacji młodego człowieka, rozmawiającego przez płot z sąsiadką, którą widuje tylko przez dziurkę po sęku.
On ją, pomimo szumu informacyjnego, czasami słyszy, ale widzi tylko jej kilka pikseli, bo ona chce być za blisko. Ale co to za kontakt? Jakieś podglądactwo, czy co? Z biegiem czasu on tak ją sobie wyidealizuje, że staje się królewną na lodowej górze niedostępności. No i wspólnotę trafia szlag. Jesteśmy jakimiś snujami snującymi się po tym świecie z nosami wlepionymi w migający prostokącik. A niech tylko bateria się rozładuje! – Totalny klops. Nicość. Zero. Pustka. Nul. Kwintesencja braku i niedoboru. Przerażająca samotność jak zimna czarna otchłań bez dna. Milczenie. Brak tematu. – O czym tu mówić, jeśli nie ma o czym gadać? Nudy na pudy. – Uff! Jest ładowarka!
Jedyny ratunek w reggae i wyimaginowanych promieniach słońca przedzierających się przez palmowe liście na połyskujące potem oraz olejkiem do opalania z filtrem ciała.
Brak czynnika, spajającego określoną grupę ludzi, przestaje dokuczać, bo oto należymy do grupy ludzi lubiących podrygiwać w rytm muzyki reggae. Wewnętrzny lęk przed ciszą i pustką zanurza się w głębinach podświadomości.
Różowy balonik
Ogólnie, bardzo rzadko a czasem wcale – bo nie dopuszcza do tego nasza wewnętrzna szlachetność, kwitnąca na polu zarozu… pardon, wyrozumiałości – nasze płytkie samopoczucie zależy od jednego wspólnego kontekstu, czyli: jak wypadamy na tle innych ludzi. Służy temu klucz: jeśli oni mają źle, to dobrze. A jeśli oni mają dobrze, to źle.
Nasza głębsza wewnętrzna szczęśliwość się nie liczy, dlatego, zmęczeni własnym altruizmem, staramy się uszczęśliwić innych, wedle naszego uznania pod wpływem innego uznania.
Np. Reklama pokazuje pastę do zębów z dodatkiem proszku z zębów rekina. Wtedy natychmiast ją kupujemy, aby wyposażyć naszych bliskich w olśniewający uśmiech. Tutaj decyzja o zakupie jest naszym uznaniem, wpływ reklamy jest innym uznaniem, a uśmiech rekina jest efektem ubocznym uszczęśliwiania. O kurczę! – Gdzie jest moja ładowarka!
Michał Nowacki