W Belgii mieszka wyjątkowo dużo rencistów. O ile w ostatnich miesiącach pisało i mówiło się o Niemczech jako o chorym człowieku Europy, bo Niemcy przodują w liczbie pobieranych zwolnień lekarskich, o tyle w Belgii problem jest dosłownie przewlekły. Już ponad pół miliona osób pobiera tutaj świadczenia z tytułu niezdolności do pracy, która trwa rok i więcej. Z porównaniami różnych systemów zawsze zalecam ostrożność, ale tu coś ewidentnie jest na rzeczy. 

To, co w miarę łatwo porównać, to chociażby wskaźniki wakatów. Według danych Eurostatu za trzeci kwartał minionego roku w Belgii było 4,2 proc. nieobsadzonych miejsc pracy, co jest drugim wynikiem w UE, po Holandii. Również opieka zdrowotna trzyma w Belgii poziom, wyższy niż średnia unijna i nie gorszy od państw ościennych. Może zatem Belgowie są wyjątkowo schorowani? Nie, w 2023 r. 27 proc. dorosłych Europejczyków miało jakąś formę niepełnosprawności (oczywiście większość przypadków występuje wśród seniorów) i Belgia plasowała się tuż poniżej tego pułapu. 

Rysuje się więc obraz typowego zachodnioeuropejskiego kraju, w miarę zdrowego, gdzie w dodatku brakuje rąk do pracy. Jednak w tym na pozór przeciętnym społeczeństwie 7 na 100 osób w wieku aktywności zawodowej jest z tej aktywności długotrwale wyłączonych. I to jest już najwyższy wynik w Europie – vide załączona grafika stworzona przez belgijską Wysoką Radę ds. Zatrudnienia, organ doradczy Ministerstwa Pracy. Uściślijmy definicję: chodzi o osoby niezdolne zawodowo, wobec których zachodzi prawdopodobieństwo powrotu do pracy. Bo pod względem ilości osób z pełnym wykluczeniem, takich, które pracy nigdy nie były w stanie podjąć lub musiały ją z powodu wypadku choroby czy wypadku definitywnie zakończyć, Belgia nie odstaje. 

Długofalowo niezdolnych do pracy Belgów jest obecnie ponad 500 tys., a krzywa rośnie od dłuższego czasu. W 2008 r. było ich 250 tys., a prognoza na 2035 r. to 600 tys. Skąd ta tendencja? 

  • Po pierwsze w połowie lat 90. minionego stulecia rozpoczęło się zrównywanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn. W 2009 r. wynosił on już 65 lat dla obu płci. Od bieżącego roku jest to 66 lat, a za pięć lat dobije do 67. Kobiety żyją dłużej niż mężczyźni, ale też częściej chorują chronicznie, również dlatego, że wciąż to na nich spoczywa większy ciężar prowadzenia gospodarstw domowych i łączenia obowiązków zawodowych z rodzinnymi. 
  • Po drugie społeczeństwo się starzeje i siłą rzeczy rośnie średni wiek pracowników, a tym samym spada ich odporność na schorzenia. 
  • Po trzecie od kilku lat powszechnie diagnozuje się i poważnie traktuje tak zwane „nowe patologie”, m.in. wypalenie zawodowe i depresję. Dziś są one odpowiedzialne za 37 proc. długoterminowych zwolnień lekarskich. Gwoli dopełnienia, dolegliwości fizyczne to domena budownictwa, transportu i przemysłu. Problemy ze zdrowiem psychicznym częściej występują w domach opieki, szpitalach, firmach sprzątających. 

Warto jeszcze dodać, że Belgia wyróżnia się stosunkowo małym udziałem wydatków na profilaktykę ochrony zdrowia. Jest to raptem 0,3 proc. PKB, ponad dwa razy mniej niż we Francji, Niemczech i ponad trzykrotnie mniej niż w Holandii.

Jednak poza odmiennie ułożonym budżetem ministerstwa zdrowia, Belgia znów nie wyróżnia się specjalnie na tle innych państw Europy Zachodniej. Czynniki demograficzne są praktycznie takie same. W swoim raporcie z zeszłego roku Wysoka Rada ds. Zatrudnienia drąży głębiej i wskazuje dodatkowo:

  • Względną hojność belgijskiego systemu rent i ubezpieczeń.
  • Zaostrzenie reguł dotyczących zasiłków dla bezrobotnych albo emerytur pomostowych. Innymi słowy, im trudniej uzyskać lub utrzymać zasiłek, tym więcej przybywa osób korzystających ze świadczeń inwalidzkich. W ostatnich dziesięciu latach nastąpił więc widoczny przepływ z jednego schematu pomocowego do drugiego. 

Dochodzimy do gardłowej kwestii, czyli pytania „Kto za to płaci?”. Państwo, czyli system ubezpieczeń społecznych. W pierwszym roku stwierdzonej niezdolności do pracy otrzymuje się zasadniczo 60 proc. ostatniego wynagrodzenia. Po 12 miesiącach świadczenie zmienia się w rentę inwalidzką, uzależnioną od statusu rodzinnego. Wypłatami administrują kasy chorych, zwane tu funduszami wzajemności (niderl. mutualiteit), na które składki zobowiązany jest płacić każdy aktywny zawodowo i każdy zarejestrowany bezrobotny. 

W maju 2024 r. największa kasa chorych – CM wylansowała odważną kampanię. Julia zanurza się w jacuzzi, Patrick wybrał się na całodzienną wycieczkę rowerową, Emily szykuje się na wieczór w modnej restauracji. Każde z nich już od miesięcy jest na chorobowym. Czy wolno im tak spędzać czas? Czy wypada? Czy społeczeństwo powinno za to płacić? CM odpowiada, że „kto cieszy się życiem, ten odżywa” i prowokuje, by samemu postawić się w sytuacji Emily czy Patricka. 

Kampania chce podkreślić znaczenie normalnych zajęć i przyjemności w powrocie do pracy, bo to powinno być w interesie wszystkich. Szanse na reaktywację są tym większe, im krócej ktoś znajduje się poza rynkiem. Dwie trzecie wracają do pracy w ciągu 6 miesięcy, a po roku już tylko 20 proc. Co ciekawe, podobnie wygląda to w grupie z wyższym, jak i niższym wykształceniem, a krzywa jest identyczna dla pracowników fizycznych i biurowych. 

W ostatnich latach wzrasta odsetek osób wracających do pracy w niepełnym wymiarze godzin. W takim i innych rozwiązaniach pomagają koordynatorzy i konsultacje, które same w sobie są obowiązkowe (pod groźbą zmniejszenia świadczeń), ale następne kroki, takie jak faktyczna reaktywacja, pozostają dobrowolne. 

Kolejne belgijskie rządy wśród absolutnych priorytetów wymieniają wzrost stopy zatrudnienia. Ten najnowszy chce osiągnąć 80 proc., więc choćby i zupełnie zlikwidował bezrobocie, to będzie jeszcze musiał doprowadzić do reaktywacji przynajmniej części przewlekle chorych. W umowie koalicyjnej z lutego znalazły się m.in. takie postulaty:

  • Inicjatywę muszą wykazywać pracodawcy i w ciągu maksymalnie 6 miesięcy rozpoczynać program reintegracji chorego pracownika. Większe firmy dodatkowo zmotywować ma opłacanie części świadczeń rentowych.
  • Pracobiorcy migający się od kursów reintegracji zawodowej będą tracić wsparcie w wyższym odsetku niż do tej pory.  
  • Lekarze stwierdzający niezdolność nie będą już tylko zerojedynkowo orzekać, że pacjent nie nadaje się do pracy, lecz mogą wyszczególnić czynności, które wykonywać jeszcze jest on w stanie. 

Zwłaszcza ten pierwszy punkt wskazywany jest jako skuteczny sposób na ograniczenie problemu w Holandii, która mierzy się z nim jeszcze dłużej niż Belgia. Tam pracobiorcy biorą na siebie wypłacanie większości pensji przez dwa lata od orzeczenia niezdolności. Już po pierwszych kilku tygodniach natomiast nadzorują kontakty pracownika z lekarzem medycyny pracy i sondują możliwości powrotu na część etatu. Bodźce finansowe dla firm mają jednak drugą stronę medalu – dyskryminację osób z problemami zdrowotnymi podczas rekrutacji. 

Temat może wydawać się suchy, ale mnie skłania do pytań o jakość pracy i nie-pracy, o przyszłość sporej części świata, która młodsza już nie będzie, a przyzwyczaiła się do komfortu i mimo wszystko spójnego, solidarnego społeczeństwa. Jest o co kruszyć kopie. 

Maciej Bochajczuk