Wielkimi krokami i z rozmachem nadchodzą Walentynki. Wszędzie ich pełno. Na sklepowych wystawach, na promocjach w supermarketach, w telewizyjnych reklamach. Nadciągają ze wszystkich stron drzwiami i oknami. I jak co roku, w różowej scenerii czekają na nas czerwone serca, skrzydlate amorki, pluszaczki, kwiatki, czekoladki. Do tego słodkie wierszyki w stylu:
„Tu Twój Walentynek. Przypominam Ci, na wypadek gdybyś zapomniała, że za mną szalejesz, świata poza mną nie widzisz i spać przeze mnie nie możesz”. Albo: „Jak ogień się pali, jak woda się leje, tak moje serce za Twoim szaleje”.
Walentynki to reklama w reklamie. Doskonały moment na zarobek pomiędzy Świętami Bożego Narodzenia, a Wielkanocą. Rośnie sprzedaż, handlowcy zacierają ręce i zbijają kokosy na zakochanych lub udających zakochane parach. Zarabia każdy. Producenci karteczek z serduszkami, wytwórcy bombonierek, maskotek, cukiernicy, kwiaciarnie, fryzjerzy, restauratorzy, kina, poczta, sklepy, a nawet hotele. Już nie wystarczy róża dla ukochanej i czekoladki dla wybrańca serca. Musi być romantyczny (drogi) wieczór w restauracji i wyjątkowy (drogi) prezent.
Jeśli chodzi o restauracje, pizzerie czy inne tego rodzaju kulinarne przybytki, w Walentynki obowiązuje rezerwacja. Ściśle określona. Nie można się spóźnić, nie można siedzieć zbyt długo, bo na wolny stolik czeka kolejna zakochana para. W kinie na romantycznej komedii tłok, szeleszczące papierki, chrupiący popcorn, no i oczywiście dokoła obściskujące się pary. Dziękuję.
Zakochani przestają obchodzić Walentynki spontanicznie, tylko coraz bardziej się do nich przygotowują. Jeden wielki marketing. I reklamy nakręcające ludzi do zrobienia tego dnia czegoś nadzwyczajnego, czyli do wydawania pieniędzy. Już w styczniu dostępne są w sklepach kartki, bombonierki, serduszka, maskotki w cukierkowo różowym i czerwonym kolorze ozdobione napisami Kocham Cię. Ledwie skończy się Boże Narodzenie zaczyna się walentynkowe przedstawienie. I sięganie do naszych kieszeni.
To święto straciło swoją spontaniczność i uczuciowość. Cała atmosfera tego dnia jest mocno przereklamowana i naciągana. Hasła w stylu: „Powiedz Jej, że Ją kochasz”, „Powiedz Mu że jest dla ciebie wszystkim” słychać i widać wszędzie.
Przedsiębiorczy ludzie znaleźli sposób, aby na Walentynkach zrobić niezły biznes, przez co zmieniły się one w przereklamowany nieprawdziwy dzień, w którym większość zachowań jest albo na pokaz albo dlatego, bo tak wypada.
Moje pytanie brzmi: dlaczego ktoś na siłę wmawia nam konkretne zachowania w konkretne dni? W święta mamy pościć, w dniu urodzin imprezować, w Walentynki się kochać. A w pozostałe dni mamy się nie kochać? Czy rzeczywiście potrzebujemy tego święta, żeby okazać miłość osobie, którą kochamy? Mogę zgodzić się z tym, że Walentynki są doskonałą okazją, żeby wyznać miłość osobie, która nie jest tego świadoma. To dobry moment dla tych nieśmiałych i skrytych. Ale jeśli ludzi łączy prawdziwe uczucie, daty nie mają znaczenia. Kochać powinno się codziennie, a nie tylko 14 lutego.
Dawniej w Polsce obchodzono Noc Kupały, taki słowiański odpowiednik Walentynek, święto miłości, radości, ognia, wody, urodzaju, płodności, słońca i księżyca. Takie nasze rodzime święto zakochanych, idealna okazja do wróżb, puszczania wianków, lampionów. Cudze chwalicie, swego nie znacie…
Kiedyś dzień14 lutego miał dla mnie zdecydowanie większe znaczenie. Może dlatego, że byłam młodsza, a może dlatego, że Dzień Zakochanych dopiero w Polsce „raczkował” i nie był jeszcze tak skomercjalizowany. Podobały mi się wtedy i czerwone serduszka i zakochane pary przytulające się do siebie. Podobały mi się ich gesty, uśmiechy i symboliczne prezenty, jakimi się obdarowywali.
Teraz dochodzę do wniosku, że w walentynkowym święcie jest mniej spontaniczności i uczucia, a więcej komercji i szpanu. To dzień, w którym ludzie upubliczniają w sieci prezenty, jakim zostali obdarowani lub podarowali drugiej osobie. Co świadczy oczywiście o sile łączącego ich uczucia. Lajki na Facebooku rosną w zawrotnym tempie. Wygląda to tak, jakbyśmy w tym właśnie dniu mieli kochać się bardziej niż na przykład 7 kwietnia, czy 15 października. Nie rozumiem tego niezwykłego okazywania sobie uczuć właśnie w ten jeden dzień. Dla mnie nie ma różnicy między czternastym lutego a, dwudziestym.
Możemy wyznawać sobie miłość nawet każdego dnia. Jeśli chcę spędzić romantyczny wieczór z ukochaną osobą, nie czekam do 14 lutego. Chcę zrobić jej niespodziankę 12 sierpnia? Proszę bardzo, nic mnie nie ogranicza, a na pewno nie kalendarz. Jeżeli w związku jest miłość, to niezależnie od dnia powinno się ją okazywać, a w Walentynki trochę bardziej ją zaakcentować. Ale bez przesady.
Im bliżej do Walentynek, tym bardziej moje koleżanki i znajome ekscytują się tym, co podarują swoim „misiom”, „pysiaczkom” i „słonikom”, jakie prezenty i niespodzianki dla nich przygotują. I nieważne jest, że na co dzień ich „misie” „pysiaczki” i „słoniki”, siedzą przed telewizorem w przydeptanych kapciach i żłopią piwo. Że wiecznie są zmęczeni, nie pomagają im w domu i o wszystko mają pretensje. Że na co dzień swoich pań nie przytulają i nie kupują im kwiatów. Za to w Walentynki przychodzą do domu z jakimś kwiacianym wiechciem i uważają, że jest po sprawie.
Potem przez kilka kolejnych dni (albo i dłużej), moje koleżanki i znajome prześcigają się w zachwytach nad swoim facetem, siłę jego uczuć mierząc wyżej wspomnianym kwiacianym wiechciem i udają, że mają najlepszego i najbardziej kochającego mężczyznę na świecie.
Tylko współczuć. Nie lubię udawania i dla jednego walentynkowego wiechcia nie będę przewartościowywać tego, co dla mnie ważne. Jeśli mój facet nie okazuje mi uczuć na co dzień, nie będę dla walentynkowego kwiatka robić z siebie idiotki. Chciałabym w Walentynki odnaleźć romantyzm tego dnia, spacerować w świetle księżyca, jadać kolację we dwoje i przyjmować kwiaty, a nie drogie, wyszukane i niezbyt trafione prezenty.
Każdy dzień w roku może być prawdziwym świętem dwojga ludzi darzących się uczuciem. Spojrzenie, przytulenie, gest czy całus znaczą o wiele więcej niż prezenty otrzymane 14 lutego. Na co dzień w natłoku życiowych spraw i ciągłym pospiechu o tym zapominamy. A szkoda…
Nie mam nic przeciwko Walentynkom. Wszystko mi jedno, co robią inni. Mnie po prostu z Walentynkami jest nie po drodze.
Aleksandra Dobiecka