Obchody Wielkanocy zaczynają się od Środy Popielcowej, która rozpoczyna Wielki Post. To przede wszystkim okres duchowych przygotowań, co jest indywidualną i osobistą sferą każdego z nas, podobnie jak przeżywanie Wielkiego Tygodnia. Przyjrzyjmy się więc zewnętrznej szacie świąt wielkanocnych.
Jak to kiedyś bywało
Aby przygotować smaczne szynki czy kiełbasy, potrzeba czasu. Dlatego świniobicie rozpoczynano w środku Wielkiego Postu. Wyrzeczeniem dla poszczących była walka z pokusą skosztowania, na przykład, soczystej szynki, która po zapieczeniu w razowym cieście była delikatna, smakowita i aromatyczna. Na wsiach i w miastach był to też czas porządkowania obejść i bielenia fasad domów.
W trakcie Wielkiego Tygodnia dobry katolik „winien był uczestniczyć codziennie w przynajmniej jednej mszy, przynajmniej raz się wyspowiadać, a każdego wieczoru przeczytać dłuższy fragment Nowego Testamentu.”
Każda gospodyni za punkt honoru uważała upieczenie kilku ciast. „Jeśli baba wielkanocna się nie udała, oznaczało to hańbę dla pani domu”. Dlatego gospodynie, aby nikt im nie przeszkadzał, wypraszały z kuchni wszelkie niepowołane osoby. Uszczelniały szpary w oknach, aby ciasto się nie przeziębiło po wyjęciu z pieca i żeby przedtem dobrze wyrosło i nie opadło. „Przy ciepłej jeszcze babie wolno było rozmawiać jedynie szeptem, a chodziło się na paluszkach”. Gospodynie, zajęte walką z bałaganem i kuchnią, były nieprzystępne i nerwowe, dlatego mężczyźni chętnie wychodzili wtedy z domu, a dobrym pretekstem ku temu były różne obrzędy.
Według książki Jana S. Bystronia „Dzieje obyczajów w dawnej Polsce”, w Wielki Czwartek powodzeniem wśród gapiów cieszyło się publiczne obmycie nóg przez ważne osoby wybranym dwunastu starcom. „Tak w szlacheckiej Polsce król, magnaci i biskupi tego dnia symbolicznie szorowali nogi biedakom”.
„[…] Sadzano ich potem do stołu, a król i znakomitsze osoby im usługiwały. Po uczcie zaś każdy otrzymywał nowe ubranie, łyżkę, nóż, a nawet serwetę, w której dukaty były zawiązane”.
Wielki Piątek rozpoczynał się od pożegnania postnego jedzenia. Urządzano na przykład „pogrzeb żuru”, polegający na wylaniu całego garnka tej zupy na głowę nieświadomego niczego delikwenta. Z kolei śledź, którego wszyscy mieli już dosyć, bywał symbolicznie zawieszany na drzewach.
W Wielką Sobotę rano w każdym domu należało przygotować szykowane tygodniami jedzenie, aby proboszcz miejscowej parafii mógł je poświęcić. Ten zwyczaj upowszechnił się od XIV wieku. Jednak biskup płocki Andrzej Stanisław Załuski, w piśmie do proboszczów w 1733 roku, zasugerował: „Niech wyłożą wiernym, że nie jest koniecznością wszystkie pokarmy poświęcić, lecz dość niektóre z nich, choćby tylko sam chleb, a ten z łatwością może być przyniesiony do drzwi kościelnych”.
Po niedzielnej mszy rezurekcyjnej zaczynała się niczym nieskrępowana zabawa, do której dobrym wstępem było wielkanocne śniadanie. Niestety, po sześciu tygodniach postu, biesiadnicy często miewali problemy żołądkowe spowodowane przejedzeniem. Dlatego, aby się przed nimi zabezpieczyć, jedzono usmażoną na maśle pokrzywę lub poświęcony przez księdza chrzan.
Gdy nazajutrz przeminęło poniedziałkowe szaleństwo dyngusowe, kończyły się święta wielkanocne. Nasi przodkowie, podobnie jak my dzisiaj, mogli wreszcie odpocząć.
Szymon Malicki
Źródła: newsweek.pl, przk.pl, onet.pl, niedziela.nl