Przekroczenie czterdziestki nie jest końcem świata, nie oznacza też, że wszystko, co ważne, już się wydarzyło. 

Czterdzieści lat nauczyło mnie wielu rzeczy. Przede wszystkim akceptuję ludzi takimi, jakimi są, nie próbuję ich zmieniać, ani ich idealizować. Ich przyzwyczajenia już mnie nie drażnią. Przestałam przejmować się tym, co myślą o mnie inni, bo wiem, że i tak nie mam na to wpływu. Nie porzucam już własnej osobowości, żeby się komuś przypodobać. 

Nie biegnę na oślep za sukcesem, bo zrozumiałam, że nie wszystko jest tego warte. Niepowodzenia traktuję jak lekcje, nie jako karę. Nie zrzucam winy na dzieciństwo, na rodziców, ani na okoliczności. To już było. Liczy się to, co jest teraz.

Doceniam to, co mam. Partnera, który jest obok, czas spędzany z rodziną, ciszę we własnym domu. Ułożyłam życie osobiste tak, by nie kolidowało z pracą, i odwrotnie. Nauczyłam się oszczędzać czas i nie marnować go na rzeczy bez znaczenia. Odkryłam, że jeśli moje dziecko nie pójdzie na studia, to nie tragedia. Może ma swój plan i może warto mu zaufać. Zrozumiałam, że nie jestem odpowiedzialna za każdą decyzję mojego dziecka, ale mogę być jego wsparciem.

Otworzyłam głowę. Odpuściłam wiele rzeczy, z którymi kiedyś się siłowałam. Okna nie muszą być zawsze lśniące, a obiad nie musi mieć dwóch dań. Dom to nie wystawa, a ja nie jestem eksponatem do oceny. Przestałam się ścigać z innymi, z czasem, ze sobą sprzed lat. Daję sobie prawo do odpoczynku, niedoskonałości, spokoju.

Zaczęłam podróżować. I realizować marzenia. Nawet te, które wcześniej uważałam za zbyt odważne. Zaczęłam wierzyć, że wiele jeszcze przede mną, że mogę coś zmienić, coś zacząć, coś dla siebie odkryć.

Polubiłam siebie. Nie udaję już silniejszej, ładniejszej, lepszej. Mam zmarszczki, kilka dodatkowych kilogramów i więcej luzu niż dwadzieścia lat temu. I nie przeszkadza mi to. To ja wybieram, jak chcę wyglądać i co mi odpowiada. Nie oglądam się na to, co wypada, ani na to, co mówią media. Mój wygląd to moja sprawa nie obowiązek, nie wyzwanie, nie punkt na liście do odhaczenia.

Zrozumiałam, że każdy popełnia błędy. Ja też. I właśnie dzięki nim nauczyłam się najwięcej. Moja intuicja stała się moim najwierniejszym doradcą. Rzadko mnie zawodzi. Z czasem zmieniło się też grono znajomych. Dziś są przy mnie ci, którzy naprawdę chcą być. Nie dla korzyści, nie z przyzwyczajenia, tylko z wzajemnego szacunku i bliskości. Mam wokół siebie ludzi, których warto mieć obok. I nie potrzebuję więcej.

Przestałam udowadniać cokolwiek komukolwiek. Żyję swoim rytmem. Wiek to nie tylko liczba, to też świadomość. To moment, w którym można wreszcie przestać się spieszyć i zacząć żyć po swojemu. Jeśli mądrze wykorzystamy to, czego nauczyło nas życie do tej pory, następne lata mogą być nie tylko łatwiejsze, ale i głębsze. Tylko od nas zależy, jak ten czas spożytkujemy i co z nim zrobimy.

Jak to jest być kobietą po czterdziestce? Dobrze. A czasem nawet bardzo dobrze. Coraz mniej muszę, coraz więcej mogę. To daje poczucie wolności. Przestałam się spinać o rzeczy, które nie mają znaczenia. Jeśli za czymś gonię, to dlatego, że chcę, a nie dlatego, że muszę. Mam swoje miejsce, swoje zasady, swoje wartości.

Dziecko jest coraz bardziej samodzielne. Odpadają obowiązki związane z opieką, odwożeniem, pilnowaniem. Zamiast tego pojawia się przestrzeń na rozmowę. I to bardzo dobra zmiana. Mam czas na to, co ważne, i więcej przestrzeni dla siebie, dla bliskich, dla pasji.

Lubię siebie taką, jaką jestem. I cieszę się życiem. Bo warto.

Malwina Komysz