„Jak kraść to miliony”

with Brak komentarzy
Czas czytania: 5 minut

Dwadzieścia lat temu, w lutym 2003 roku miało miejsce przestępstwo niemal doskonałe. Grupa włoskich włamywaczy ze słynnej „Szkoły Turyńskiej” ukradła z antwerpskiego sejfu diamenty warte ok.100 mln euro. Kradzież została przeprowadzona tak profesjonalnie, że żaden z systemów bezpieczeństwa nie zadziałał, a brak diamentów odkryto dopiero następnego dnia.

Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że sejf, obwarowany 10 warstwami zabezpieczeń, posiadał: zamek ze 100 milionami kombinacji, czujnik ciepła na podczerwień, czujnik światła, czujnik drgań, pole magnetyczne, a także dodatkowy program ochronny. Nie dało się tam wejść niezauważonym, a na pewno nie dało się stamtąd wyjść.

Dżentelmen włamywacz
Na Centrum Diamentów przywódca gangu Leonardo Notarbartolo zwrócił uwagę w 1997 roku. Kiedy zdecydował się dokonać kradzieży, znalazł wspólników – czterech najlepszych specjalistów ze „Szkoły Turyńskiej”. Planowanie skoku zajęło włamywaczom kilka lat, ale w momencie rozpoczęcia operacji byli do niej doskonale przygotowani.

Do antwerpskiego Centrum Diamentów Notarbartolo dostał się jak najbardziej legalnie. W 2001 roku, podając się za biznesmena, importera z Turynu, wynajął tam małe biuro, które stało się centrum operacyjnym akcji i założył sobie skrzynkę depozytową w sejfie.

Nikt nie sprawdził jego przeszłości i nie zweryfikował jego tożsamości. Po czasie okazało się, że pan Notarbartolo doskonale znany był włoskiej policji, bo w złodziejskim fachu działał już od najmłodszych lat. Najpierw podkradał pieniądze nauczycielom, a potem przerzucił się na samochody i kamienie szlachetne, co przynosiło mu niemały zysk.

Notarbartolo miał nienaganne maniery i doskonale wcielał się w rolę bogatego biznesmena. Jego elokwencja i urok osobisty sprawiły, że zaskarbił sobie sympatię pracowników Centrum. Rachunki płacił w terminie, zyskując tym samym opinię uczciwego biznesmena. Kto mógł przypuszczać, że ten sympatyczny kupiec w trakcie pobytu w diamentowym skarbcu nakręcał specjalną kamerą system zabezpieczeń, śledził standardowe zachowania ochrony i studiował plany budynku szukając najsłabszego ogniwa.

Kilka godzin przed skokiem Notarbartolo zjechał windą do skarbca i zajął się detektorem ruchu oraz czujnikiem termicznym wewnątrz sejfu. Oślepił oba czujniki lakierem do włosów, co okazało się niezmiernie proste do wykonania, ponieważ w trosce o zapewnienie prywatności klientom, w środku nie było kamer.

Diamentowa kradzież stulecia
Napadu dokonano w weekendową noc z 15 na 16 lutego. Złodzieje unieszkodliwili alarm magnetyczny w drzwiach i dodatkowo zakleili kawałkiem styropianu czujniki unieszkodliwione wcześniej przez Notarbartolo. Potem włamali się do pomieszczenia, w którym ukryty był klucz do głównego sejfu.

Z masywnymi wrotami sejfu, podpiętymi do alarmu, także poradzili sobie bez trudu. Przecięli bolce podtrzymujące magnesy i połączyli je taśmą. Drzwi otworzyli długim na 30 cm kluczem, który zawsze powinien być rozłożony na dwie części i schowany w różnych częściach budynku. Zamiast tego wisiał sobie w całości na haku w pomieszczeniu strażnika.

Do dzisiaj nie wiadomo, w jaki sposób złodzieje poradzili sobie z zamkiem zabezpieczonym kodem o 100 mln możliwych kombinacji. Najprawdopodobniej strażnicy Centrum dla własnej wygody nie kodowali tego zamka, zatrzaskując po prostu drzwi do sejfu i zamykając je na klucz.

Włamywacze spędzili w skarbcu pięć godzin. Dorobionym kluczem otworzyli 123 z 189 skrzynek depozytowych. W sejfach i kasetach znaleźli nie tylko diamenty, ale także luksusowe zegarki, pieniądze, biżuterię i certyfikaty, dzięki którym stawali się prawowitymi właścicielami kamieni. Wartość łupu wynosiła ok. 100 mln euro, choć według nieoficjalnych źródeł mogła być nawet czterokrotnie wyższa, ponieważ wielu właścicieli skrzynek nie ujawniło ich prawdziwej zawartości.

Diamentów do zabrania było tyle, że złodzieje część łupu zostawili na podłodze, bo nie byli w stanie wszystkiego wynieść. Zamknęli za sobą drzwi skarbca i w pomieszczeniu z monitoringiem zniszczyli kasety z zapisem napadu.

Niezauważeni przez nikogo wyszli podziemnym garażem, wsiedli do samochodu i odjechali. Nie pozostał po nich żaden ślad na nagraniach z kamer, którymi budynek Centrum był naszpikowany. Nie zadziałały czujniki światła i ruchu. Nikt niczego nie zauważył.

Szok
Gdy w poniedziałkowy poranek 17 lutego 2003 roku pracownicy antwerpskiego Centrum Diamentów przyszli do pracy, długo przecierali oczy ze zdumienia nie mogąc uwierzyć w to, co widzą. Główny skarbiec, w którym zdeponowane były diamenty i kosztowności warte miliony wyglądał jak po przejściu tornada. W pomieszczeniu leżała ponad setka otwartych i porozrzucanych skrzynek depozytowych, w których klienci trzymali swoje kosztowności.

Antwerpscy handlarze diamentów, którzy przyszli po odbiór zdeponowanych na weekend brylantów i surowych diamentów, doznali szoku. Wybuchła panika. Kupcy rzucili się na podłogę, by pozbierać pozostawione przez złodziei kamienie.

Szok był tym większy, że Centrum, ze wszystkimi zabezpieczeniami i całodobowym monitoringiem, uważane było do tej pory za „twierdzę nie do zdobycia”. Skarbiec z diamentami, umiejscowiony dwa piętra pod ziemią, zabezpieczony został dziesięcioma różnymi systemami alarmowymi. Trzytonowe drzwi wejściowe do skarbca zostały zaprojektowane tak, że ani materiały wybuchowe, ani żadne wiercenia nie były w stanie ich naruszyć.

Wnętrze sejfu również wyposażone było we wszystkie możliwe zabezpieczenia: detektor ruchu, czujnik ciepła na podczerwień, czujnik światła, a ściany i drzwi sejfu wyposażono w alarm sejsmiczny. Diamenty i kosztowności, znajdujące się wewnątrz sejfu, ułożono w skrzynkach depozytowych, które również zabezpieczone zostały specjalnymi zamkami.

Kosztowny system antywłamaniowy złodzieje unieszkodliwili kilkoma drobiazgami, których koszt nie przekraczał kilkunastu euro. Jeden z najlepiej zabezpieczonych sejfów świata został przez nich pokonany za pomocą lakieru do włosów, taśmy klejącej, kawałka styropianu, aluminiowych blaszek i czarnych worków na śmieci.

Niefart
Mistrzów złodziejskiego fachu zgubiła ich niefrasobliwość i pedantyczność belgijskiego emeryta. Po zakończeniu skoku włamywacze udali się do wynajmowanego w Antwerpii mieszkania. Do czarnych foliowych worków włożyli kominiarki, rękawiczki, ubrania, narzędzia i wszystko, co w jakikolwiek sposób wiązało się z napadem.

Do tych samych worków wrzucili też swoje śmieci, a wśród nich m.in. rachunki za sprzęt użyty w trakcie skoku, paragony ze sklepu spożywczego i resztki jedzenia, w tym niedojedzoną kanapkę. W drodze na brukselskie lotnisko zatrzymali się po drodze w małym lasku, gdzie wypili kilka butelek szampana. Tam też porzucili śmieci w krzakach, czy – jak głosi inna wersja – nie zdążyli ich spalić.

I tu na scenę wkracza pewien belgijski emeryt, który za punkt honoru postawił sobie ochronę środowiska. Starszy pan, z godnym podziwu uporem ścigał ludzi nielegalnie wyrzucających śmieci w lesie. Kiedy zobaczył puste butelki od szampana i worki ze śmieciami, zaczął je przeszukiwać, żeby trafić na jakiś ślad celem zidentyfikowania ich właściciela. Wśród śmieci znalazł kominiarki, narzędzia, a także nadgryzioną kanapkę, z której później śledczy pozyskali DNA.

Policjanci nie pobierają DNA z każdej znalezionej w lesie kanapki, ale akurat tego dnia stróże prawa szukali włamywaczy, którzy ukradli 100 milionów. Znalezisko belgijskiego emeryta sprawiło, że policjanci skrupulatnie wyzbierali wszystkie śmieci i zbadali nawet najdrobniejszy ich fragment.

Ekipa Diamond Squad – pierwszej na świecie wyspecjalizowanej policji diamentowej skierowała swoje podejrzenia na pana Notarbartolo, kiedy okazało się, że zazwyczaj odwiedzał on swój kantor w Centrum Diamentów tylko raz w miesiącu, a przed włamaniem częstotliwość jego wizyt bardzo się zwiększyła.

Śledczy zaczęli przyglądać się Włochowi dokładniej. On sam, niczego nie podejrzewając, zjawił się kilka dni po włamaniu w Centrum Diamentów. Czuł się tak bezkarnie, że podał nawet policjantom adres swojego apartamentu w Antwerpii.

Policja złapała złodziei dosłownie w ostatniej chwili, kiedy szykowali się do opuszczenia Belgii. Sąd skazał Notarbartolo na karę 10 lat pozbawienia wolności, każdego z pozostałych złodziei na 5 lat. Obecnie wszyscy są już na wolności, Notarbartolo został warunkowo zwolniony w 2009 roku. Do dzisiaj grupa włamywaczy jest pod ścisłą obserwacją policji. Funkcjonariusze liczą, że pewnego dnia któryś z nich popełni wreszcie błąd i doprowadzi ich do łupu wartego ok. 100 mln euro.

Po latach Notarbartolo opowiedział historię napadu amerykańskiemu dziennikarzowi. Stwierdził, że to nie on był pomysłodawcą skoku, lecz jedynie realizatorem pracującym na zlecenie tajemniczego żydowskiego biznesmena, a chodziło o oszustwo ubezpieczeniowe na wielką skalę. Co więcej, Notarbartolo miał pewność, że niektórzy klienci Centrum Diamentów wiedzieli o napadzie i zdążyli zawczasu opróżnić skrzynki depozytowe.

Do tej pory nie wiadomo, gdzie są diamenty warte 100 milionów i czy rzeczywiście były one warte 100 milionów. Nie wiadomo, czy kradzież była inicjatywą Notarbartolo, czy Włoch pracował na czyjeś zlecenie i czy rzeczywiście za wszystkim stał potężny prywatny zleceniodawca.

Może kiedyś prawda wyjdzie na jaw, ale do tej pory skradzionych diamentów nie odzyskano.

Anna Janicka

Źródła: onet.pl,polskatimes.pl, polimaty.pl, joemonster.org

Facebook