O polityce po belgijsku: Liberałowie (cz.1)

with Brak komentarzy
Czas czytania: 4 minut

Belgijska scena polityczna jest, delikatnie rzecz ujmując, skomplikowana. W tym cyklu artykułów chcemy przedstawić losy najważniejszych jej aktorów i reprezentowanych przez nich ugrupowań.

Zaczynamy od najstarszego – partii liberalnej, która w 2021 roku skończyła 175 lat. Liberałowie, choć wybory wygrywają tylko sporadycznie, to w ostatnim czasie zaskakująco często wyznaczają premierów. To spośród ich szeregów wywodzą się też najważniejsze dziś postaci Unii Europejskiej.

Historia: Od antyklerykałów do wolnościowców

W pierwszej połowie XIX w. w młodziutkim państwie belgijskim linie podziałów politycznych przebiegały wzdłuż stosunku do Kościoła. Opinie na ten temat pokrywały się z miejscem zamieszkania i pod znacznie większym wpływem kleru pozostawała prowincja aniżeli ośrodki miejskie.

Pierwsze rządy w Brukseli były jednak gabinetami zgody narodowej, zawartej podczas walki o niepodległość od Zjednoczonego Królestwa Niderlandów. Ministrowie rekrutowali się w tym okresie z umiarkowanych katolików i liberałów, czemu przyklaskiwał król Leopold I, który jak tylko mógł ograniczał wpływ parlamentu na władzę wykonawczą.

Układ ten utrzymał się do 1847 r., gdy liberałowie wygrali wybory i po raz pierwszy rząd utworzyli postępowi przedstawiciele tego ugrupowania. Wydarzyło się to rok po Kongresie Liberalnym w Brukseli, ustanawiającym pierwszy w Belgii partyjny organ zarządzający oraz podlegające mu lokalne komitety wyborcze i tym samym dającym liberałom przewagę organizacyjną nad rozproszonymi jeszcze przez kilka następnych dekad katolikami.

175 lat temu belgijscy liberałowie zdecydowanie nie stanowili monolitu. Różniły ich wizje społeczne i ekonomiczne, a jedynym trwałym spoiwem pozostawał antyklerykalizm. Pod hasłami ograniczenia wpływów Kościoła przede wszystkim w oświacie, a także przy postępującej industrializacji i sprzyjającej koniunkturze, partia liberalna rządziła krajem do 1870 r., a później jeszcze w latach 1878-1884.

Wprowadzone zaraz na początku kadencji reformy i projekty publiczne spowodowały, że Belgia była jednym z tych europejskich państw, które ominęła burza rewolucji 1848 r.

Na przełomie XIX i XX w., wraz z rozpowszechnieniem praw wyborczych i rosnącą popularnością ruchu robotniczego, liberałowie stracili na znaczeniu. Polityczne karty zaczęli rozdawać katolicy i socjaliści, a liberałowie stali się „trzecim” kołem u wozu, największe wpływy zachowując wśród brukselskich elit, na tamtejszym uniwersytecie i w lożach wolnomularskich.

Epizodyczny sukces wyborczy przyniósł im rebranding w latach 60. XX w. Partia na rzecz Wolności i Postępu usunęła z nazwy liberalizm, a z programu antyklerykalizm, co pozwoliło jej podebrać głosy mieszczan głosujących na chrześcijańską demokrację – nowe wcielenie partii katolickiej.

Od lat 70. wolnościowców i postępowców reprezentowały już trzy odrębne ugrupowania – we Flandrii, Walonii oraz Brukseli. Taką regionalizację przeszły w owym czasie wszystkie belgijskie rodziny polityczne.

Verhofstadt: Prawy do lewego

Wreszcie z końcem lat 70. XX w. na scenie pojawił się liberał, który poprowadził swą partię do największych współczesnych sukcesów, a dziś zna go każdy obserwator polityki europejskiej: Guy Verhofstadt.

Mało kto pamięta, że słynny z oratorskich popisów w Parlamencie Europejskim zwolennik głębokiej integracji w młodości zasłużył na przydomek „Baby Thatcher”. Belgijskie rządy drugiej połowy lat 80. cechował bezkompromisowy neoliberalizm, a jego twarzą był właśnie Verhofstadt, którego partia współtworzyła rządy zaciskania pasa.

W kolejnej dekadzie, już w opozycji, niderlandzkojęzyczna Partia na rzecz Wolności i Postępu przechrzciła się na Flamandzkich Liberałów i Demokratów (Vlaamse Liberalen en Democraten, VLD, a później Open VLD), a w 2002 r. ich francuskojęzyczny odpowiednik – na Ruch Reformatorski (Mouvement Reformateur, MR). Liberałowie profilowali się teraz na ruch obywatelski, antyestablishmentowy, zgarniający przede wszystkim elektorat na prawo od centrum.

Patologie toczące belgijski wymiar sprawiedliwości i skandale w resortach siłowych działały na ich korzyść. Po wyborach 1999 r. liberalna rodzina polityczna została największą w Belgii i tworzyła rządy, na czele których Guy Verhofstadt stał do 2008 r.

W koalicji z socjalistami i Zielonymi liberałowie zawrócili w stronę centrum. Prawe skrzydło partii zbuntowało się, gdy rząd uchwalał przepisy proimigracyjne, w tym możliwość głosowania cudzoziemców w wyborach samorządowych. Po konserwatywno-liberalnej stronie flamandzkiej sceny politycznej zaczął się wtedy rozpychać Nowy Sojusz Flamandzki (N-VA), dziś największe ugrupowanie północnej Belgii.

Michel: Kamikadze z ambicjami

Guy Verhofstadt przeniósł się do Parlamentu Europejskiego, ale liberałowie trwali w kolejnych rządach federalnych. Od 2014 r. znów desygnują premierów. Historycznej koalicji z chadekami oraz Nowym Sojuszem Flamandzkim przewodził lider MR, jedynej w tym momencie francuskojęzycznej partii rządowej, Charles Michel. Wunderkind belgijskiej polityki mandat poselski uzyskał w wieku niespełna 24 lat, a na premiera kraju został zaprzysiężony przed czterdziestką.

Gabinet zwany „koalicją kamikadze” nie wytrwał do końca kadencji i znów na przeszkodzie stanęły kwestie polityki imigracyjnej. Wcześniej Michel, porównywany do Emanuela Macrona, przeprowadził niepopularne reformy budżetowe, usiłował zrównoważyć finanse publiczne i podwyższył wiek emerytalny.

Podczas przeciągających się nowych rozmów koalicyjnych, jesienią 2019 r. przeniósł się z gabinetu premiera Belgii do mieszczącego się kilometr dalej na tej samej ulicy „Kosmicznego Jaja”, czyli siedziby przewodniczącego Rady Europejskiej. Michela wybrano na to stanowisko jako najmłodszego w historii. Wtajemniczeni twierdzą, że następnym celem Belga o nieposkromionej ambicji jest funkcja sekretarza generalnego ONZ.

Reynders: Komisarz z klanu

Nie mniejsze aspiracje długo wykazywał długoletni partner i równocześnie rywal Michela w łonie walońskich liberałów, Didier Reynders. Były przewodniczący Mouvement Reformateur od 1999 r. nieprzerwanie dzierżył federalne teki ministerialne, aż do nominacji na komisarza Unii Europejskiej w 2019 r. Wiele wskazuje na to, że urząd ten będzie ukoronowaniem kariery Reyndersa.

Po wysunięciu jego kandydatury do struktur unijnych, w Belgii wypłynęły posądzenia o łapówkarstwo i pranie brudnych pieniędzy przy prywatyzacji gruntów należących do belgijskich kolei. Wydana w kwietniu 2021 r. książka „Klan Reynders” rzuca silne oskarżenia pod adresem najbliższych współpracowników obecnego komisarza UE nota bene sprawiedliwości i państwa prawa. Jak dotąd brukselski sąd oddala sprawę z braku dowodów.

Wilmès: Od spraw bieżących i kryzysowych

Nic więc dziwnego, że to Charles Michel miał najwięcej do powiedzenia przy wyznaczaniu następczyni na stanowisko szefa odchodzącego i resztkowego rządu w 2019 r. Namaścił Sofie Wilmès, swą zaufaną ministrę budżetu, kompletnie anonimową dla większości wyborców. W momencie obejmowania stanowiska – jako pierwsza kobieta premier Belgii – przewodziła gabinetowi, w którego skład wchodziły partie opierające się na raptem 38 ze 150 mandatów w federalnym parlamencie.

Pół roku później sama dysponowała nominalnie najsilniejszym od dziesięcioleci mandatem do kierowania krajem. Jej rząd „do spraw bieżących” nie tylko otrzymał parlamentarne wotum zaufania, ale i specjalne uprawnienia na czas kryzysu pandemicznego.

Z nadzwyczajnej władzy Wilmès korzystała w ścisłym porozumieniu z ekspertami i przedstawicielami władz regionalnych. Niechętnie występowała przed szereg. Mimo dyskretnego i wyważonego zarządzania kryzysem, w pamięć zapadła jej wizyta w jednym z brukselskich szpitali w najcięższym dla Belgii okresie pandemii wiosną 2020 r. Pracownicy placówki utworzyli szpaler powitalny dla pani premier, ale odwrócili się od niej plecami na znak protestu przeciw niedofinansowaniu służby zdrowia.

Inny medialny obrazek z jej udziałem to lato minionego roku, gdy Sofie Wilmès już jako minister spraw zagranicznych w aktualnym rządzie ubłocona pomaga porządkować spustoszone przez powódź miasteczko w Walonii.

Maciej Bochajczuk

Facebook