Tunnelroof, czyli nieprawdopodobna historia napadu na bank

with Brak komentarzy
Czas czytania: 5 minut

W Belgii rozegrał się pierwszorzędny kryminał, solidne 8 na 10. W międzynarodowej obsadzie, z wartką fabułą, kostiumami, wątkami sensacyjnymi i tragikomicznymi.

Notę obniża jedynie jakość obrazu, bo zdjęcia realizowano przy pomocy kamer przemysłowych. Na szczęście akurat w antwerpskiej dzielnicy żydowskiej ich nie brakuje, a to właśnie tam pięć lat temu miał miejsce iście hollywoodzki skok na bank.

Alarm wyje, policja czeka

Jest niedziela 3 lutego 2019 r. Dzień wcześniej Antwerpią wstrząsnęła krwawa strzelanina, w której w biały dzień na ulicy zginął młody człowiek, a dwóch zostało ciężko rannych. Policja przygotowuje się na wypadek eskalacji przemocy, ale tym razem wezwanie ma zupełnie inny charakter, a będą o nim mówić już nie tylko media belgijskie, ale cały świat.

Wczesnym popołudniem operator w centrali systemu alarmowego odbiera sygnał z filii BNP Paribas Fortis na Belgiëlei w centrum miasta, kilkaset metrów od Dworca Centralnego. W pierwszej kolejności próbuje się skontaktować z firmą ochroniarską, ale po dobrych kilku minutach grania na czekanie rezygnuje i zawiadamia policję. W międzyczasie aktywują się kolejne alarmy i wiadomo już, że chodzi o włamanie.

Jednostka szybkiego reagowania reaguje szybko. Dwóch funkcjonariuszy z wyciągniętą bronią wpada do budynku banku, ale zatrzymuje się w jego przedsionku – tam, gdzie stoją bankomaty. Bezskutecznie próbują dodzwonić się do kogoś, kto wpuści ich dalej. Pojawia się więcej policji, a wreszcie również i przedstawiciel ochrony, który wprawdzie ma klucze do banku, ale kodów dostępu do skarbca już nie. Służby są przygotowane na wariant siłowy, lecz nie panikują – przecież jeśli ktokolwiek znajduje się za pancernymi drzwiami, to już im się nie wymknie. Dziwne tylko, że z zewnątrz żadnych śladów włamania stwierdzić nie można. Alarm wciąż wyje.

Puste sejfy i skarby w kanale

Po półtorej godzinie od pierwszego zgłoszenia na Belgiëlei dociera pracownik banku wyposażony w stosowne uprawnienia. Za pancernymi drzwiami nie ma jednak żywej duszy, są za to rozbebeszone sejfy, rozrzucone papiery, banknoty, biżuteria, a na końcu pomieszczenia, pod kaloryferem – otwór na 25 cm szerokości i 45 cm długości. Otwór prowadzi do tunelu, w którym znajdują się takie skarby jak narzędzia, butle tlenowe, maski przeciwpyłowe, lampy, worki z piaskiem, a nawet materac.

Czyli podkop. Przybywający na miejsce gapie i dziennikarze zastają odgrodzone policyjną taśmą ulice i odkryte włazy do studzienek kanalizacyjnych. Nie tylko na Belgiëlei (notabene Alei Belgijskiej), lecz także na jej przecznicach, wszystkich naszpikowanych alarmami i kamerami, bo dwa kroki stąd rozpościera się największe na świecie zagłębie handlu diamentami.

Tunel prowadzi śledczych wzdłuż kanalizacji do oddalonego o 400 metrów mieszkania na Nerviërsstraat, a znalezione po drodze przedmioty do jego podejrzanych lokatorów. Pomocny okazał się przede wszystkim dysk do przecinarki do betonu pochodzący ze sklepu na północy Holandii. Nagranie ze sklepowej kamery pomogło połączyć odciski palców na dysku z profilem istniejącym już w policyjnej kartotece. Ślady na porzuconej butli z tlenem też dość sprawnie udało się dopasować.

Uprzejmi chłopcy

Antwerpczycy o gruzińskich korzeniach Koba M. oraz Giorgi K. trafili do aresztu w ciągu kilkudziesięciu godzin, od kiedy kamery zarejestrowały moment ich wyjścia z Nerviërsstraat 40. Zatrzymany został także ojciec Koby – Kachaber, który na zapisie wideo wyjątkowo często wystawał ostatnio w okolicy banku. Gdy na horyzoncie pojawiali się ochraniarze, dawał młodszym wspólnikom sygnał, by wstrzymywali drążenie tunelu.

Prace zajęły im około tygodnia: najpierw z wynajmowanej sutereny przekopali się do szerokiego na 130 cm kanału, którym wśród ścieków i oparów przeczołgali się kilkaset metrów, skręcili w lewo i na wysokości BNP Paribas Fortis zaczęli fedrować aż pod skarbiec z sejfami. Większa ulewa mogła zatopić nie tylko podstępny plan, ale też ich samych. Polscy sąsiedzi znad sutereny, a także ci zza ścian nic podejrzanego nie słyszeli, przecież tutaj i tak zawsze jest jakiś remont.

Koba i Giorgi dorastali w Antwerpii, do niedawna pracowali w firmie rozwożącej sprzęt AGD. Koba i tata Kachaber figurowali w kartotece kryminalnej za zeszłoroczne włamanie w Dendermonde i od tego czasu mieli założony podsłuch w telefonach. Gdy wiadomość o spektakularnej akcji dotarła do Gruzji, to przepytywani przez tamtejszą TV krewni i znajomi z zaskoczeniem wypowiadali się o „zawsze uprzejmych chłopcach”, a matka Koby stwierdziła, że syn nawet „łopaty prosto nie umie trzymać, a co dopiero podkop zrobić”. W tym samym materiale pojawiły się przebitki z „Ocean’s Eleven”.

Dziurawe procedury i symboliczne wyroki

Rodzina Koby po pomoc zwróciła się do charyzmatycznego adwokata Sahila Malika, któremu można by poświęcić osobny tekst, ponieważ od grudnia zeszłego roku on sam odsiaduje wyrok za współpracę z mafią narkotykową. Proces rabusiów udało się Malikowi chwilowo odroczyć ze względu na uchybienia proceduralne, a konkretnie ujawniane przez media informacje naruszające prawo do obrony.

Na światło dzienne zaczęły tymczasem wychodzić kolejne szczegóły operacji, rujnujące reputację największego banku Belgii. W tygodniu przed rabunkiem, gdy podkopywanie trwało w najlepsze, alarm rejestrujący drgania włączał się 18 razy. Opublikowany w 2021 r. raport policyjny ujawnił, że to BNP Paribas Fortis każdorazowo zalecał wyłączać urządzenie, uznając je za wadliwe, skoro w pobliżu nikogo nie było. To również wewnętrzne procedury banku kazały policji czekać w przedsionku, podczas gdy trwało opróżnianie skarbca, a potem opuszczanie miejsca zbrodni.

Łącznie okradziono 27 sejfów i choć zarówno poszkodowani, jak i bank oraz ubezpieczyciel zachowywali dyskrecję, to nieoficjalnie mówi się o łupie o łącznej wartości 2 mln euro w złocie, diamentach, papierach wartościowych, monetach kolekcjonerskich i gotówce.

Ostatecznie w październiku 2020 r. Koba M. został skazany na 40 miesięcy, a Giorgi K. i Kachaber M. na 3 lata więzienia. Zaocznie wyrok 5 lat i list gończy zasądzono Davidowi T., obywatelowi Gruzji oraz Yosefowi C. z Izraela. Kamery zarejestrowały, jak i oni oddalali się z Nerviërsstraat 40 w dniu napadu. Yosef opłacał garaż dla samochodu, którym poruszali się złodzieje, natomiast David podpisał umowę kupna auta oraz najmu mieszkania, ma się rozumieć na spreparowany dowód tożsamości. Właściciel mieszkania pamięta dzień, gdy zjawił się u niego elegant w garniturze i zapytał o możliwość wynajmu dwupokojowej sutereny, którą jakoby planował wyremontować „dla brata”.

Nieznajomy z wąsem i walizką

Na wejściu do więzienia przywitały Kobę, Gio i Kachabera oklaski, zresztą media też relacjonowały o nich z cichym podziwem. Co jednak właściwie go budziło? Podkop się udał, ale podkopujący praktycznie od razu zostali zatrzymani. Tak więc amatorka? Jeśli łup przepadł na dobre, to wiele wskazuje na to, że i tunel, i aresztowanie były częścią scenariusza. Napisanego przez kogoś, kto doskonale wiedział, jak przebiega kanalizacja, z której nieruchomości będzie do niej najlepszy dostęp, jak (nie) działają systemy zabezpieczeń, a jak bankowe procedury…

Czy scenarzystami byli David i Yosef, po których ślad momentalnie zaginął? Czy kierownikiem planu był ktoś z lokalnej filii worów w zakonie? Raz na jakiś czas ta postradziecka mafia trafia do rubryki kryminalnej antwerpskich dzienników. Czy do sfinansowania produkcji dołożył się przedstawiciel „The Georgians”, czyli handlujących tutaj klejnotami żydów z gruzińskimi korzeniami?

Jest ktoś, kto bez wątpienia mógłby rozwiązać intrygę, ktoś, kto 3 lutego 2019 r. jako szósty wyszedł z piwnicy przy Nerviërsstraat. Kamera nagrała, jak ciągnie za sobą walizkę na kółkach, a ubrany jest w czarny chałat, czarne spodnie, czarny kapelusz i białą koszulę. Nie rzuca się w oczy, bo w tej dzielnicy ultraortodoksyjni żydzi, charedi, to powszechny obrazek. Wystarczy wyjść ze stacji Antwerpen Centraal, by znaleźć się wśród brodatych mężczyzn w kapeluszach, matek z gromadkami dzieci, wśród chłopców, którym pejsy wypływają spod jarmułek.

Co zwraca uwagę u nieznajomego z walizką, to nieskazitelnie przystrzyżony wąsik oraz sportowe obuwie. To jednak, co doszczętnie dyskwalifikuje jego religijność, to zachowanie podczas przekraczania synagogi przy pobliskiej Mercatorstraat.

Nonszalancko do niej wchodzi, nie dotykając zgodnie z tradycją mezuzy, zwitka pergaminu z fragmentami Tory umieszczonego przy drzwiach. Po kilku minutach opuszcza świątynię, wsiada do prowadzonego przez Davida T. citroena C3 i wspólnie opuszczają Antwerpię. Kamery ANPR śledzą ich do granicy z Holandią, którą przekraczają o 16.59. Potem ślad się urywa i można tylko spekulować, czy kuferek na kółkach wart był 2 miliony euro, czy może więcej. I jeszcze coś – gdy wąsacz wychodzi z synagogi, to wręcz szuka kamery, patrzy wprost w nią i lekko się kłania. W tym momencie wyraźnie widać, że jego wąsy są sztuczne.

Więcej szczegółów tej oraz innych fascynujących historii z antwerpskiej dzielnicy żydowskiej można poznać w podcaście „De kunst van het verdwijnen” („Sztuka znikania”) autorstwa Barta Van Nuffelena i Lucasa Derycke.

Maciej Bochajczuk

Facebook