Niedokochani

with Brak komentarzy
Czas czytania: 4 minut

Im dłużej jako psycholog pracuję z drugim człowiekiem, tym głębiej przekonana jestem o tym, że u podłoża większości ludzkich problemów leży brak miłości własnej. I że ten brak, który nazywam czasem „niedokochaniem”, kładzie się cieniem na całym naszym życiu i wszystkich jego aspektach.

Na naszych wyborach, na podejmowanych decyzjach, na sposobie podejścia do drugiego człowieka, na otwartości, poziomie zaufania do siebie (a potem do reszty świata), na wyborze partnera, czy na charakterze wykonywanej pracy. Ogólnie rzecz ujmując przekłada się on na poziom zadowolenia z życia.

Mimo jednak iż miłość do siebie samego, szacunek i poczucie własnej wartości są tak niesłychanie ważne, to mało kto zdaje sobie z tego sprawę i się nad tematem pochyli. No bo kto z nas w codziennym pędzie łączy problemy w małżeństwie czy kłopoty w pracy z brakiem miłości do siebie, kto w ogóle myśli o tym, że od miłości do siebie i poczucia godności zależy w zasadzie komfort całego naszego życia? No właśnie.

Najpierw myślimy o wszystkim innym, żeby nie powiedzieć o wszystkich innych. O dzieciach i czy odrobiły lekcje, o teściach, o pracy i co w niej się dzieje, o domu, rodzinie i żeby było posprzątane. Ale o tym, aby podarować sobie najpierw to, co najcenniejsze i co jest bazą na całe nasze życie, to już nie starcza nam sił i energii.

A może właśnie od miłości i poszanowania siebie każdy z nas powinien zacząć? Bo przecież nie wszyscy mieli tyle szczęścia, że otrzymali miłość w „pakiecie urodzeniowym” i nie każdemu rodzice, czy też szerzej – rodzina, dmuchała w skrzydła. Najczęściej jednak dopiero wtedy, kiedy spotka nas życiowa porażka, czy inna przykra sytuacja, zaczynamy dostrzegać, jak bardzo chwiejne są nasze emocjonalne fundamenty.

No ale co właściwie znaczy, to wszędzie powtarzane „kochaj siebie”? Otóż miłość własna to życzliwa uważność skierowana na siebie, ale i dla siebie, to przyjmowanie i akceptowanie siebie samego takim, jakim jestem. Bez oceniania i bez krytykowania. Z naszymi mocnymi stronami, ale także z tymi słabszymi. To samoświadomość, czyli umiejętne rozpoznawanie emocji swoich, ale również innych ludzi. Bo wtedy wiemy, jak reagować i jednocześnie możemy się zorientować, jak na nasze działanie zareagują pozostali uczestnicy interakcji.

W miłości własnej zawiera się także samowspółczucie, które pomaga nam zaangażować się w to, co dla nas trudne. I pamiętajmy o tym, że samowspółczucie to nie egoizm ani rozczulanie się nad sobą. To życzliwość, czułość i łagodność wobec siebie, dzięki którym zrozumiemy, z czym aktualnie się zmagamy. Dzięki samoświadomości – świadomości tego, co się z nami dzieje, w jakim stanie emocjonalnym się znajdujemy – uczymy się, jak być swoim najlepszym przyjacielem.

Co to oznacza w praktyce? To, że nie jesteśmy wobec siebie ani zbyt krytyczni, ale też i zbyt łagodni. Tak rozumiana miłość do siebie jest największym zasobem, jaki mamy. Pozwala nam świadomie przyjrzeć się temu, czy aby na pewno dobrze diagnozujemy źródło naszych problemów.

Pewnym jest, że wraz ze wzrostem naszej świadomości zaczyna rosnąć poziom miłości własnej, bo zaczynamy zdawać sobie sprawę, kim tak naprawdę jesteśmy, po co jesteśmy i co mamy na tym świecie do zrobienia. Bardzo wielu ludzi nie docenia samych siebie (zupełnie zresztą niesłusznie), a wtedy bardzo łatwo jest zburzyć ich poczucie własnej wartości bo wystarczy, że byle kto w ich towarzystwie powie, że się na niczym nie znają i nic nie umieją, a oni w to uwierzą.

Autentyczna miłość do siebie opiera się na wysokiej samoocenie wynikającej ze świadomości swoich zasobów, talentów, doświadczenia i kompetencji. Warto tu dodać, że jednym z najczęstszych błędów, jakie popełniamy jest budowanie miłości do siebie na tym, co zewnętrzne. Awans, lepsza praca, większa pensja czy nowy partner mają sprawić, że będzie nam ze sobą lepiej. A co gdy któregoś z tych czynników nagle zabraknie? Rozsypujemy się wtedy jak domek z kart.

Miłość własną i samoakceptację można wypracować. Nie dzieje się to jednak od razu i wymaga naszego zaangażowania w postaci obserwacji siebie, wykształcenia w sobie pozycji świadka, który widzi: jak jest, jak reaguję, co czuję w danej chwili. Nie jest to praca łatwa, ale z całkowitą pewnością mogę powiedzieć, że pożyteczna i przynosząca rezultaty. Samoakceptacja to także postawa pogodzenia się z życiem i z samym sobą. Z tym na co nas stać, a na co nie. Co jest w zasięgu naszych możliwości, a czego osiągnąć nam się nie uda i wcale z tego powodu nie trzeba rozpaczać.

Szacunek do siebie samego i zgoda na siebie takim, jakim się jest to przede wszystkim ogromna emocjonalna ulga. Bo ileż to trzeba stracić energii na udawanie kogoś innego, kogoś lepszego, kogoś kim tak naprawdę nie jesteśmy? A robimy to wszystko właśnie dlatego, że siebie nie akceptujemy, nie doświadczamy pogodzenia ze sobą.

Mamy wiele oczekiwań co do tego, jacy powinniśmy być i próbujemy im za wszelką cenę sprostać. Tylko po co? Czy tak powszechna ostatnimi laty i niezwykle demokratyczna choroba, jaką jest depresja, nie jest właśnie wyrazem braku miłości do siebie, narzucaniem sobie wyśrubowanych norm i duszenia w sobie uczuć?

Żyjąc z uważnością i w miłości własnej zwykle odkrywamy, jak wiele rzeczy robimy zupełnie niepotrzebnie, jak wielu nic nieznaczącym dla nas ludziom i nieistotnym zdarzeniom poświęcamy swoją uwagę, jak trwonimy naszą cenną energię życiową. Nadużywamy się, by coś komuś udowodnić, by się przypodobać. I nie robimy tego z miłości, a z przymusu.

Więc jeśli to wszystko zniknie z naszego życia, to naprawdę nie ma czego żałować ani za czym tęsknić. I tak nam przecież nie służyło. To, co jest piękne i wartościowe, to fakt, że odzyskamy siebie. Dopiero wtedy otwiera się przed nami bogactwo tego, kim naprawdę jesteśmy.

Wielką sztuką jest takie skontaktowanie się ze sobą, by wiedzieć, co jest dla nas w danym momencie najlepsze. I zaakceptowanie takiego stanu rzeczy. Wówczas z pewnością nie będziemy żałowali tego, co nam niby przeszło koło nosa. Bo jesteśmy w zgodzie ze sobą. Innym drogocennym wynikiem miłości własnej jest właściwie rozumiana asertywność – brak poczucia, że się wiecznie do czegoś zmuszamy. Do czegoś albo co gorsza do kogoś.

Kocham siebie, a zatem słucham swoich potrzeb i staram się je spełniać. Nie drenuję siebie z życiowej energii po to, aby zaspokoić potrzeby innych. I nie chodzi tu o to, aby być egoistą, ale o to, aby siebie i swoje potrzeby stawiać na równi z potrzebami innych.

Aleksandra Szewczyk, psycholog

Facebook