O miłości bez wzajemności

with Brak komentarzy
Czas czytania: 4 minut

Czy można kochać kogoś zbyt mocno? Czy można kochać tak, że człowiek siebie samego prowadzi na zatracenie?

A jeśli w imię bycia w relacji poświęcamy wszystko, co mamy, poświęcamy siebie i całe swoje życie, to czy nieustanne cierpienie, bolesne przecież i rozczarowujące, możemy jeszcze nazwać miłością? Czym w zasadzie jest dobra, mądra miłość i dlaczego niektórzy mają głębokie przekonanie, że jeśli w miłości nie cierpią, to nie czują, że kochają?

Mimo iż tematyka obsesyjnego kochania jest dziś całkiem dobrze poznana i opisana, to takie właśnie miłosne relacje wciąż są doświadczeniem ogromnej rzeszy kobiet. Zasadnym wydaje się zatem postawienie pytania, dlaczego niektóre z nas (bo zjawisko dotyczy w znaczącej części kobiet) godzą się na tak wielką krzywdę?

Dlaczego – chcąc za wszelką cenę utrzymać fałszywie pojmowaną miłość – dobre, mądre, piękne i wartościowe kobiety narażają na kompletną destrukcję swoją równowagę emocjonalną? I dlaczego ze stu mężczyzn, jakimś cudem, nadprzyrodzonym instynktem, wybierają właśnie tego jednego?

Tego, który jest niedostępny emocjonalnie, który nie odwzajemnia uczuć, który powoli lecz sukcesywnie depcze resztki poczucia wartości i osobistej godności? I mimo iż tak się dzieje, to wszystkie te mądre i wrażliwe kobiety wciąż z nimi są i z nieznanych sobie pobudek nie umieją zakończyć toksycznej relacji.

W wielkim skrócie, ale też bardzo uczciwie, trzeba powiedzieć, że człowiek, który kocha obsesyjnie, jest przepełniony lękiem. Boi się samotności i odrzucenia, boi się bycia niekochanym, niepotrzebnym i niezauważanym, boi się braku docenienia, ale też i gigantycznej wyrwy emocjonalnej, którą mogłoby spowodować rozstanie.

Kobieta, podszyta lękiem, niską samooceną i brakiem wiary w swoje sprawstwo, zrobi wszystko, co w jej mocy, by utrzymać się w nałogu miłości. A im dłużej w tym nałogu trwa, tym trudniejsze i boleśniejsze będzie z niego wyjście. O ile w ogóle kiedyś przemknie przez Jej głowę myśl o rozstaniu. Bo Ona takich myśli się również boi. I tego, co będzie potem. Jak gdyby ziemia po rozstaniu miała się nagle rozstąpić.

I zupełnie nieistotnym w Jej oczach wydaje się, że On ciągle zawala, że jest niezaangażowany, emocjonalnie niedostępny i że ma wszystko w nosie. I tak Ona słucha najprzeróżniejszych Jego wymówek: dlaczego On pije, dlaczego ćpa, dlaczego do pracy się nie garnie – albo odwrotnie, dlaczego nigdy Go nie ma w domu.

I tak Ona, choć w związku, to tak naprawdę żyje w pojedynkę. I w pojedynkę się mierzy ze swoimi lękami, z wewnętrzną niemocą, która Ją trawi. Ale On, ten najważniejszy „On”, jest w Jej sercu, w Jej głowie i w każdej komórce Jej jestestwa. Jest i ma ważne zadanie do spełnienia – ma uleczyć Jej lęki, ma Ją ukochać i ukoić, zatopić w morzu miłości i wyzwolić z cierpienia, którego Ona doświadcza.

I… On tego nie robi. Nie koi, nie kocha, mami frazesami, kłamie, nie szanuje. Ba, On zupełnie nie jest świadom Jej bólu i nie jest Jej „wyimaginowanymi” wywodami zainteresowany. O zrozumieniu, które jest istotną składową w budowaniu więzi, już nawet nie wspominam, bo aby nasz partner zrozumiał, co się z nami dzieje i jak się czujemy, to najpierw musi się nad tym pochylić, a potem mieć w sobie emocjonalną gotowość do przyjęcia prawdy.

Jak zatem wyzwolić się z niszczycielskiej relacji, jak się uniezależnić od drugiego człowieka i gdzie szukać wewnętrznej siły, aby zacząć krok po kroku budować siebie, swoją wartość i niezależność? Warto na początek zastanowić się, dlaczego przyciągamy do siebie osoby, które nas nie cenią, które nas lekceważą i nie stawiają na pierwszym miejscu? Fakt bycia w takim związku powinien w każdej kobiecie zapalić alarmowe światło i być wyraźnym sygnałem, że coś jest nie tak wewnątrz nas.

Jak często, pomimo wchodzenia w kolejne relacje, w kolejne miłosne historie, sam schemat funkcjonowania w nich się powtarza? Jedno jest pewne: im mniej świadomi jesteśmy, im słabiej sami ze sobą zintegrowani jesteśmy, tym bardziej skomplikowane i bolesne relacje przyciągamy.

Jeśli głębiej przyjrzeć się, jaki typ kobiety wchodzi w destrukcyjne relacje miłosne, to są to bardzo często niekochane w dzieciństwie córki. To wszystkie te małe dziewczynki, po wielokroć doświadczające nadużyć ze strony najbliższych. To kobiety, które w domu rodzinnym były poniżane, rugane, bite, krytykowane i niezauważane, te, które czuły się przezroczyste i nieważne. A wraz z nimi wszystko to, co na temat miłości wyniosły z domu rodzinnego, z czym poszły w świat, i w dorosłe a jednak zubożone relacje damsko – męskie.

Nikt – oprócz tych właśnie kobiet, niekochanych córek – nie wie, jaką traumę i wewnętrzną ranę w sobie niosą. Nikt nie wie, jak negatywnie o sobie myślą i jak bardzo są w stosunku do siebie krytyczne oraz wymagające. I choć na zewnątrz nic po Nich nie widać, to kobiety te doskonale wiedzą, jak ciężką i bolesną wewnętrzną podróż muszą odbyć, aby zrozumieć, czym jest prawdziwe uczucie.

Bo niekochane córki głęboko wierzą, że na miłość i uznanie należy sobie zasłużyć, że w życiu nie ma nic za darmo i że ich potrzeby, marzenia oraz życiowe plany są nieważne. Że trzeba być piękną, mądrą, szczupłą, gotującą, zaradną, troskliwą aby ktoś przychylnym okiem spojrzał. Że za pomocą wszystkich swych talentów i umiejętności wygrają w wyścigu na najfajniejszą i najlepszą kandydatkę, zasługując tym samym na miłość. Że nie można być kochaną taką, jaką się po prostu jest, a miłość wymaga specjalnych poświęceń. I że jej nieodłącznym elementem są ból i nieodstępujące poczucie niepewności.

Samo uświadomienie sobie, że się ma, albo że się miało toksyczną, dysfunkcyjną rodzinę, zajmuje wiele czasu i kosztuje wiele łez. A to dopiero początek wewnętrznej pracy nad sobą. Bo niekochane córki wzrastają i dojrzewają z bardzo negatywnymi poglądami na swój temat. W domu, gdzie rodzice są zdystansowani, okrutni i zimni, trudno jest małej dziewczynce, a potem nastolatce, zbudować prawidłową samoocenę i poczucie własnej wartości.

Przez wiele lat, zanim dorośnie, doświadcza ona całego spektrum różnorakich nadużyć. A to kładzie się cieniem na Jej dorosłym życiu i wyborach, także – a może nawet przede wszystkim – na wyborach miłosnych. Przekłada się to na zachowania zależne w związku, na niską samowystarczalność i emocjonalną niestabilność.

Pierwszym, co niekochana córka powinna sobie uświadomić, jest fakt, że nie musi ona zadowalać innych, aby była kochana. Nie musi być oszałamiająco piękna (bo piękno człowieka ma najróżniejsze oblicza i wymiary), ani szczupła, ani w ogóle jakaś. Że – aby zaskarbić sobie czyjąś miłość – nie musi być posłuszna, uległa i rezygnująca ze swoich potrzeb oraz wartości.

Że bycie sobą, bycie nieidealną (na szczęście nie mamy wzorca „idealności”) w zupełności i całkowicie wystarcza do tego, aby mężczyzna Ją kochał, szanował i dawał poczucie, że jest mądra, cudowna, jedyna w swoim rodzaju i dla Niego ważna.

Aleksandra Szewczyk, psycholog

Facebook